sobota, 31 stycznia 2015

Rachel Liddle Kiddles Tyco 1995


Lalka wpisuje się w nurt lalkowym dziwaczków.
Choć pomysł z umieszczeniem przedmiotu w butelce nowy nie jest, koncepcja wstawienia do butelki niemowlaka jest jednak dość oryginalna, może nawet kontrowersyjna? To trochę tak, jakby wyprodukować przeźroczystą imitację kości (lub kiełbasy) i umieścić wewnątrz miniaturkę psa ;-)
Lalka pochodzi z serii Liddle Kiddles, ale już nie Mattela tylko firmy Tyco. Laleczki weszły na rynek w 1995 r. Tak wyglądała moja Rachel w opakowaniu (zdjęcie z ebay):



A tak wygląda na żywo:



Butelka ma długą wstążkę, na której można ją zawiesić.
Sama lalka jest malutka, ma 5 cm wzrostu, wykonana z winylu. Z butelki można ją łatwo wyjąć:



Porównanie z Kelly:




Pielucha jest przyklejona na stałe. Czapeczkę można zdjąć (po odpruciu jej od głowy), w zasadzie jest to tylko koronkowe kółko (pewnie trochę czasu zajmie mi udrapowanie jej z powrotem), pod którym niestety nie ma włosów. Rachel ma tylko grzywkę:



Ale i tak jest słodka :-)

czwartek, 29 stycznia 2015

Kelly z zestawu Barbie Mother Goose 2002

To pani pedagog szkolna:

A to mama gęś - czyli ja?

To było a propos wczorajszej rozmowy w szkole. Nie mogłam sobie odmówić...
A teraz lalka.
Nazwa zestawu może kojarzyć się lekko dwuznacznie.
Oczywiście, to nawiązanie do bajki dla dzieci, ale ponieważ w języku angielskim pojęcie "silly goose" funkcjonuje i oznacza to samo, co w polskim, moje pierwsze skojarzenie poszły tym tokiem: wreszcie Barbie jako matka.... ale czemu jest gęsią?
Tymczasem chodzi tylko i wyłącznie o bajkę.
Uprzedzę pytanie Szarej Sowy - tak, była załączona książeczka. Prawdziwa. Z krótkimi wierszykami:


A to już laleczka - ma śliczne ubranko - delikatną, haftowaną bluzeczkę. Poza tym w zasadzie nic specjalnego, jak wiele innych Kelly. Ale ją lubię: 



Wracając do spotkania z pedagogiem szkolnym - miała rację Ewa z Porcelanowych Lal - nikt mi nic nowego o moich dzieciach nie powiedział.
Wrażenie pozostało dość nieprzyjemne.
Pani pedagog zaczęła od pretensji, że dzieci mają bardzo dużo nieobecności i czy my się przypadkiem nie wymigujemy od obowiązku szkolnego?
R. niepotrzebnie wspomniał, że czasem nieobecności są dłuższe, bo córka wciąż jeszcze choruje i w takiej sytuacji zdrowi już chłopcy nie mogą jeszcze pójść do szkoły.
Ale co za problem, przecież mamy 15 minut od szkoły.
Skoro mieszkamy 15 minut od szkoły, to znaczy, że mogę chorą córkę zostawić samą w domu i pójść odebrać synów?
Pani pedagog jakoś nie mieści się w głowie, że można nie mieć rodziny w mieście, w którym się mieszka, ojczym i znajomi zwykle pracują, i nikt z pracy się nie zwolni, żeby zostać z moim dzieckiem.
Po pierwszej konfrontacji pani pedagog oddała pałeczkę pani wychowawczyni, twierdząc, że ona nic więcej o chłopcach nie może powiedzieć, bo ich NIE ODRÓŻNIA.
Pani wychowawczyni jest niewątpliwie osobą bardziej zrównoważoną, ale za to zwolenniczką długich monologów. No, po prostu kobieta zaczyna mówić i przestać nie może. Chciałoby się coś odpowiedzieć na jej spostrzeżenia, zaprzeczyć, przyznać rację, podsunąć rozwiązanie... a tu nie ma jak, bo kobieta nie robi nawet przerw, żeby pooddychać.
Wyniosłam nieprzyjemne wrażenie, że większym problemem od niesłuchania i nierozumienia jest "inność" moich synów czyli ich dłuższe włosy, maskotka, którą nosi do szkoły jeden z nich oraz ich POCHODZENIE.
"Bo wie pani, wielowiekowe zadawnione konflikty pomiędzy naszymi narodami" (to kolejna wybitna wypowiedź pani pedagog)
Chyba najwięcej sensownych uwag miała do powiedzenia trzecia pani - młoda i dość sympatyczna psycholog. To ona jedna prowadziła dialog na temat, zadawała pytania, słuchała odpowiedzi i starała się znaleźć rozwiązania.
Mam wrażenie, że pozostałej dwójce pań chodziło tylko o to, abyśmy postarali się o odroczenie pójścia chłopców do pierwszej klasy i problem z głowy.
A sam ten fakt naprawdę niczego nie zmieni.
R. podsumował rozmowę, że czuł się jak na targu wśród przekupek i pewnie miał rację. Ja potrafię się w taką konwencję wpisać i nie mam skrupułów, żeby przerwać komuś w pół zdania albo zaintonować tonem lekko podniesionym "proszę dać mi skończyć". R. potrzebuje trochę więcej czasu, żeby ułożyć poprawne zdanie po polsku i raczej nie miał szans. Stwierdził, że gdyby w jego dzikim kraju, na stepie, spotkania plemienne odbywały się w ten sam sposób, to dawno już powiesiliby szamana ;-)
Do dziwactw lalkowych wrócę w następnym poście.

środa, 28 stycznia 2015

Zielona Kayla as Frankenstein Merry Monsters 2009

Nic w przyrodzie nie ginie - mawiała moja babcia - tylko czasem zmienia właściciela :-) 
Kayla Frankenstein się odnalazła.
Moje najmłodsze dziecię przyniosło mi ją wczoraj wieczorem jakby nigdy nic i z zapałem zaczęło objaśniać, gdzie lalka ma oczy, gdzie nos, gdzie nogi, gdzie brzuszek... Gdzie Kayla spędziła ostatnie 24 godziny swojego lalkowego życia - pozostaje słodką tajemnicą (mojej córki). Zaskakuje mnie dobra pamięć mojej niespełna 3-letniej latorośli - potrafi odnaleźć każdą swoją zabawkę, a jeśli przekracza to jej możliwości to precyzyjnie wskazać, że zabawka spadła np. za komodę. Z synami w tym wieku był nieustający bal - coś się gubiło, nie wiadomo gdzie i kiedy, były nieustające poszukiwania.
Cóż, z jednej strony dobrze, że moja córka jednak jakieś zainteresowanie lalkami wykazuje, z drugiej strony - chyba nadszedł czas, by przemieścić lalki, które są "w trakcie spa" z szuflady na wyższy poziom...
Kayla w zasadzie spa nie przeszła, wciąż ma sklejone włosy. Ale w niej mi to nawet pasuje. Marzyłam o dziecięcej wersji Waszych kolorowych Monsterek - Kayla to taki mój substytut. 
W sumie grzeczny z niej potwór. Krwiste usta plasują ją bardziej w rodzinie wampirów. Ma ubranko w stylu college, a maleńka blizna na czole wygląda jak zagubiony kosmyk włosów. Ma też zimowe buty. Tak, pod koniec produkcji Kelly, Mattel dostał olśnienia i zaczął odziewać sporą część lalek w takie właśnie buciory. Jeszcze nie odkryłam jak można je zdjąć, podejrzewam, że niestety mogą być przyklejone. Kayla ma odginane na boki ręce i nogi - potrafi zrobić szpagat:





Zdjęcie w pudełku ze strony lilfriends.net:

wtorek, 27 stycznia 2015

Wąsaty Tommy Major Munchkin z 1999 r.

Niniejszym inauguruję cykl: dziwactwa lalkowe. 
Miało być o zielonej Kayli, ale lalka przepadła. Wczoraj jeszcze była, dziś przeszukałam wszystkie moje lalkowe miejsca... i nic. 
Oczywiście, dzieci.
Mają takie schowki, że nie mam najmniejszych szans. 
Najstarszy jako rzecznik całej trójki został wzięty na spytki. Oczywiście, nic nie wie, nic nie pamięta.
Obszedł ze mną wszystkie moje lalkowe schowki (zaskakujące, jak dobrze dziecko jest zorientowane w ich rozmieszczeniu), a na zakończenie obdarzył mnie współczującym spojrzeniem i wielce wymownym "i dupa" :-D
R. mawia, że w domu lalki można znaleźć nawet w lodówce i w sumie ma rację. Kiedyś wsadziłam do lodówki różowowłosą Kelly Mermaid Fun. Pierwotnie lalka miała pod wpływem ciepłej wody zmieniać kolor włosów z blond na różowy. Moja jest różowa na stałe, więc postanowiłam zadziałać odwrotnie. Rzeczywiście, po spędzeniu połowy dnia w chłodzie, włosy odzyskały bardziej ludzki kolor, niestety już po kilkunastu minutach w ciepłym mieszkaniu zaróżowiły się na nowo.
Kayla z pewnością prędzej czy później się znajdzie, póki co przedstawiam chłopaczka z wąsami. Oto Tommy Major Munchkin Wizard of Oz 1999, u mnie w domu nazwany "zegarmistrzem"
Właściwie to wygląda bardziej jak dziewczynka, ma śliczne, zielone, okolone czterema drobniutkimi rzęsami oczy.
Ma też to, co najbardziej mnie wkurza w lalkach kolekcjonerskich - wmoldowane włosy tylko na pokaz (pod kapeluszem wykonane byle jak) oraz zaszyte na plecach ubranko. 
Buty dobrałam od Kelly Mikołaja. Nie rozumiem czemu Mattel nie wykonał według tego wzoru kolorowych kozaków dla wszystkich zimowych Kelly:



Tommy należy do tej serii:


A tutaj kilka innych dość kontrowersyjnych pomysłów Mattela - zdjęcia pochodzą ze strony lilfriends.net:
Kosmici:

Kelly z wymiennymi głowami:

Mickey i Minnie,  niby wszystko w normie, mają tylko malunek twarzy....
... ale niezupełnie, z bliżej nieokreślonej przyczyny ciałka obu Myszy są kruczoczarne:

Na zdjęciu powyżej trzecia od lewej to właśnie ta wiedźma, w sumie to nawet ją chcę, mam jej koleżankę z dwupaku:

A czwarta lalka ze zdjęcia nude to Blaszany Drwal z tego zestawu - buzia ładna, tylko szkoda, że znów łysa po kolekcjonersku: 


Podobają mi się te włosy (wełna?)- twarze już zdecydowanie mniej, nosy pewnie bym zmyła:

Ciąg dalszy nastąpi...

niedziela, 25 stycznia 2015

Kelly Holiday Sisters 1999 raz jeszcze, Madame Alexander Red Riding Hood oraz śnieg, śnieg, śnieg!

No i spadł. Śnieg. Zaczął w sobotę, tak niemrawo i nieśmiało, sypało całą noc i oto co mamy dzisiaj:







Zdjęcia robiłam na podwórku, na szybko. Ktoś postawił obok śmietnika choinkę w całkiem dobrej kondycji, przysypana śniegiem wygląda jakby tam rosła.
Niestety, temperatura wciąż oscyluje w okolicach zera, śnieg spada na dość ciepłe chodniki i trawniki, topi się od spodu, na ulicach zalega mokra breja. Ale poczekamy, zobaczymy, może za kilka dni uda się ulepić bałwana?
W objęciach ośnieżonej choinki pozują: Kelly Holiday Sisters z poprzedniego postu oraz mój nowy nabytek: Czerwony Kapturek od Madame Alexander.
Ta panna jest mniej wypasiona od Little Miss, o której pisałam 13 stycznia. Zamiast dopracowanej bielizny ma wmoldowane rajstopy i buty. Kupiłam ją za połowę ceny Little Miss, bez pudełka. Ale jest ruda i ma piegi!
O ile Kelly wyglądała na bardzo zadowoloną, pomimo braku ciepłego obuwia, dziewczynce od Madame Alexander pozowanie w gałęziach świerku nie było w smak. Zimno najwyraźniej mocno jej doskwierało, cienka pelerynka założona na bawełnianą sukienkę przed chłodem nie chroni...
"Ty się nic nie martw, inne dziewczyny mówią, że ona rzadko zabiera nas na spacery..."

Dziękuję za słowa otuchy i wsparcia pod poprzednim moim postem. Mam taki tryb, że w sytuacjach, kiedy czeka mnie jakaś nieprzyjemna sytuacja lubię się wygadać, a potem staram się zapomnieć i zająć czymś przyjemnym. 
Lalki jak zawsze pomagają. Można jeszcze budować domki z klocków i oglądać z dziećmi kreskówki ;-)
Czekanie na coś nieprzyjemnego jest dla mnie o tyle dotkliwe, że czekania w ogóle nie lubię. Muszę z pokorą przyznać, że niecierpliwość dzieci mają po mnie. Ale jak już człowiek wypracuje sobie jakiś sposób postępowania z samym sobą - to można z tym żyć :-)

piątek, 23 stycznia 2015

Kelly Holiday Sisters 1999

Tą laleczkę bardzo chciałam zaprezentować na tle śniegu. Ale zaczynam poważnie obawiać się, że musiałabym czekać rok.
Tygodniowy atak zimy, który miał miejsce w grudniu, spędziliśmy zasmarkani w domu.
Jak dotąd się nie powtórzył.
Dzieci codziennie wstają i pytają o śnieg. Na początku stycznia zapewniałam, że niebawem spadnie. Teraz mówię, że może jeszcze spadnie.
Oto Kelly z zestawu z Barbie i Stacie - Holiday Sisters z 1999 r. Zachowała oryginalnego misia i zdejmowany kaptur obszyty futerkiem:





Zdjęcie zestawu z ebaya:

W dalszej części postu będzie właśnie o dzieciach i o moich dylematach związanych ze szkołą, więc kto nie chce - niech nie czyta.
Może na początek nadmienię, że nie zamierzam nikogo obrażać. Zwłaszcza nauczycieli.
Spotkałam w swoim życiu kilku wspaniałych, mądrych nauczycieli.
Niestety, kilku. Kilku na tle wielu nijakich i sporej, niestety, grupki takich, którzy nauczycielami być nie powinni.
Ale to moje doświadczenia. Cóż, takie były czasy. Nauczyciel mógł wrzeszczeć, obrzucać epitetami, sadzić złośliwe komentarze.
Teraz jest inaczej. Można by powiedzieć, że nauczyciel ma o wiele trudniej. Nie mogą mu puścić nerwy, a przecież jest człowiekiem, ma jakieś granice wytrzymałości nerwowej.
Dostaliśmy wezwanie do szkoły na rozmowę z pedagogiem.
Wiem, dlaczego. Chłopcy nie słuchają. Biegają po sali, kiedy trzeba siedzieć i słuchać. Nie kończą zadań. Albo wprost odwrotnie - chcą coś skończyć, a tu trzeba przerwać, bo trzeba zejść na śniadanie. Plus ich kłopoty językowe.
Szkoła nie ma z nimi łatwo.
Obie panie wychowawczynie sugerowały, żeby pozostawić ich w zerówce na drugi rok.
Tyle, że szkoła teraz takiej decyzji nie podejmuje, podejmują ją rodzice.
Trzeba pójść do stosownej poradni po stosowne zaświadczenie.
A ja nie chcę tego robić. Jeszcze nie.
Miało być bezstresowo. Miały być dogodne warunki dla pięciolatków. Dyscyplina w szkole musi być, ale czy już od zerówki? Pięć i pół godziny spędzane w szkole to dużo. Pięć i pół godziny wymuszonych, zaplanowanych zajęć dla dziecka, które ma żywy temperament i przyzwyczajone jest do swobody - to tortura.
Przyznam, że ostatnie dwie rozmowy z panią wychowawczynią trochę mnie zdeprymowały.
Problem numer jeden - przedstawienie z okazji Dnia Dziadka i Babci.
"Czy pani chce, żeby chłopcy brali udział w przedstawieniu? Tylko, żeby zachowywali się poprawnie, bo sama pani rozumie, będzie cała sala zaproszonych babć i dziadków, nie chcielibyśmy, żeby zepsuli nam przedstawienie" Pół metra od nas moi synowie ubierali buty... w domu oświadczyli, że brać udział w przedstawieniu nie chcą. Też bym chyba nie chciała, gdyby ktoś z góry zakładał, że sprawię kłopoty.
Problem numer dwa - maskotka mojego syna. Wczoraj ją zgubił. Pani mi się żaliła, że musiała przerwać zajęcia, żeby ją odszukać. Znalazła wciśniętą za plecaki. Może brat mu złośliwie schował? Nie, nie ma takiej opcji. Może inne dziecko? Może po prostu sam tam zostawił i zapomniał.
Lepiej, żeby nie nosił. Nie, takiej opcji też nie ma. To jego pies - obrońca, pies - towarzysz, pies - strażnik.
Ludzie zabierają ze sobą maskotki na maturę! Fakt, że nauczyciel nie musi ich szukać. 
Chciałoby się powiedzieć - chcieliście mieć pięciolatki w szkole - to macie.
W kwestii nieposłuszeństwa i nie dokańczania zadań rozmawiam z dziećmi i ich argumentacja mnie powala. Oni nie robią czegoś nie dlatego, że nie rozumieją poleceń. Oni nie widzą sensu. Pytają "po co" i nie dostają odpowiedzi. Po co ma napisać wiele takich samych literek? Żeby ćwiczyć rączkę. A to nie można ćwiczyć pisząc różne literki? Po co ma pokolorować na czerwono tylko trzy przedmioty na obrazku? Dlaczego nie można wszystkich i na różne kolory? Żeby pani wiedziała, że umie liczyć. No, to on pokaże, że umie liczyć, o, na palcach, ale pokoloruje wszystkie. Przecież zawsze powtarzałam, że najładniejsze są kolorowe obrazki.
Fakt, powtarzałam.
Czy świadczy to o ich niedojrzałości szkolnej?
Może raczej o mojej. Zawsze starałam się uzasadniać im swoje żądania i pozwalałam podejmować decyzje, co chcą robić. Nie, nie jestem zwolenniczką bezstresowego wychowywania. Jestem nerwowa i potrafię się wydrzeć. Przeważnie potem żałuję. Ale uważam, że skoro rodzic może powiedzieć dziecku, że teraz jest zajęty i zajmie się jego problemem później,  to samo może powiedzieć dziecko. "Posprzątam później, bo teraz kończę rysować". "Zjem za chwilę, bo właśnie składam auto z klocków". I rodzic powinien to uszanować.
Miałam podobny problem na początku szkoły podstawowej - trudno mi było się skupić, nie słuchałam, co pani mówi, zamiast wykonywać zadania - rysowałam w zeszytach lalki i ubranka dla nich.
Moja matka po którejś uwadze na ten temat wprowadziła bardzo restrykcyjny system karania za każdą gorszą ocenę i każdą skargę na moje zachowanie.
Przez całą szkołę podstawową uczyłam się dobrze i nie było problemów z moim zachowaniem.
Ale szkoły nigdy nie polubiłam.
Nie chciałabym, żeby moim synom szkoła kojarzyła się z przymusem i dyscypliną. Chciałabym, żeby zdobywanie wiedzy było dla nich przyjemne i ciekawe, żeby było - jak tytuł podręcznika dla zerówki "przygodą z uśmiechem"
Ale naprawdę nie wiem, jak pogodzić moje przekonania i interes szkoły.
Może rozmowa z panią pedagog w tym pomoże, a może tylko namnoży pytania i wątpliwości.

czwartek, 22 stycznia 2015

Kelly AA z zestawu Barbie & Kelly GAP 1997

Lubię maluchy z zestawów z Barbie, bo zwykle są ładne i mają ubranka dopracowane w szczegółach.  W odróżnieniu od zestawów kolekcjonerskich, nie mają ich zaszytych na stałe i nie cierpią na niedobór włosów pod czapkami.
Nie jest łatwo upolować malucha z takiego zestawu solo, bez Barbie. Zestawy zapudełkowane są zwykle drogie.
Limitowana edycja pod egidą znanej marki odzieżowej GAP pojawiła się na rynku w 1997 r. w dwóch wersjach: klasycznej czyli "białej" i AA. Barbie ubrana była w dżinsy i flagową bluzę GAP. Kelly miała bluzeczkę w paski, ogrodniczki i dodatkowo tą samą bluzę, co "starsza siostra".
Moja bluzę pożyczyła małym ptaszkom (vide post o laleczkach Birdies Zapf Creation)
Spodenki Kelly są naprawdę fajne, choć przeszycia mogłyby być staranniejsze. Mają autentyczne nity, a nawet kieszenie na pupie. Dodatkowo mała ma nietypowe dla Kelly trampki. Takie "prawdziwe" buty pojawiły się jeszcze tylko raz, u ostatniej Kelly, w 2009 roku.




Zdjęcie zestawu z sieci:

Jako początkująca kolekcjonerka wciąż mam problemy z pełnym ujawnianiem swojego nietypowego hobby.
Nie mam bliskiej rodziny poza mężem, dziećmi i dziadkiem p.o. (drugi mąż mojej matki)
Można by powiedzieć, że nie mam też kłopotu...
Ojczym nie wie. Nie wydaje mi się, bym znalazła u niego zrozumienie. Pomimo, że przez większą część życia miał jakieś pasje, ma dość restrykcyjny stosunek do "wyrzucania pieniędzy w błoto". Zwłaszcza kiedy w rodzinie są dzieci.
Moja najlepsza przyjaciółka wie. I co? I nic, raczej mnie nie rozumie. 
Dzieci - wiadomo - są za małe, żeby kwestionować zasadność. Mama zbiera lalki. Oczywista sprawa. Taka sama, jak posiadanie kota w domu i przebieranie piżamy do snu. Zawsze tak było i pewnie zawsze tak będzie. 
Mąż też wie. W sumie on od początku podchodził do mojego zbieractwa bardzo serio i bardzo mnie wspierał. Pomimo, że zawsze, jak twierdzi, uważał kolekcjonerów za niegroźnych wariatów... 
W piątek mąż był na piwie z kolegami z pracy. I podobno coś tam wspomniał o moich lalkach.
Okazało się, że temat został przyjęty z dużym zainteresowaniem, padło wiele pytań, a potem nastąpiła fala podobnych wyznań. Ludzie kolekcjonują różne, przedziwne i niepraktyczne rzeczy. Na przykład odgłosy silników różnych modeli motorów. Lalki przy tym wydają się bardzo racjonalne :-)

środa, 21 stycznia 2015

maluchy z zestawu Barbie Love to Read 1993

Te dwie małe dziewczynki pochodzą z zestawu Barbie Love to Read z 1993:





Zdjęcie zestawu pochodzi z sieci - mój był już ogołocony z Barbie:


Trochę przesłodzony, utrzymany w stylistyce Heart Family... Właściwie to już schyłek świetności Heart Family. Pojawiają się jeszcze dzieci, ale ostatni zestaw z rodzicami wyszedł w 1990, od 1994 wejdzie na rynek mała siostra Barbie: Kelly. 
Co jest niezwykłego w tych dwóch małych dziewczynkach?
To jedyny zestaw czarno - biały na moldzie Heart Family.
Dwa lata później pojawił się jeszcze jeden taki innowacyjny pomysł: dr. Barbie, Superstarka w roli pediatry z trójką niemowląt, z których jedno było czarnoskóre.
Poza tymi wyjątkami w jednym pudełku zawsze były albo dzieci białe, albo AA. Żadnych rasowych koligacji.
Trzeba było poczekać dziesięć lat, by wyszedł pierwszy z dziewięciu pięciopaków Kelly (Birthday Bunch z 2005 r.), w którym Mattel ponownie zdecydował się wsadzić w jedno pudełko czarną dziewczynkę wraz z białymi koleżankami. 
Mamy zatem z jednej strony poprawność, która każe sporą część lalek wydawać w wersji AA, a zarazem wyraźny podział rasowy. Coż, popyt rodzi podaż. Zestaw Barbie Loves to Read nie należy do unikatowych, nic nie wskazuje na to, że cieszył się powodzeniem. Na ebayu lalki pojawiają się regularnie, ale zawsze zapudełkowane. Czyżby w latach 90-tych pomysł zakupu dwóch małych lalek, z których jedna byłaby czarna, a druga biała był trudny do zaakceptowania dla przeciętnej amerykańskiej matki?  
Walking Cat