sobota, 31 grudnia 2016

Ostatni wpis w Starym Roku

Żegnamy rok 2016. To chyba dobrze. Każdy kolejny rok to nowe nadzieje, nowe możliwości, nowe lalki. Nawet jeśli upływający rok nie był najgorszy, to następny zawsze może być lepszy, bo czemu nie?
Każdy kolejny rok to także jeszcze jedna kreska w osobistym kalendarzu, kilka nowych zmarszczek, ale chyba już wyrosłam z wieku, kiedy się tym przejmowałam. 
Dobra, wystarczy tych podsumowań. Chciałam zaprezentować na szybko moje nowe lalki - taki prezent świąteczno - noworoczny, który, jak to bywa z prezentami kupowanymi za oceanem, nie zdążył dotrzeć pod choinkę. Dotarł wczoraj i zrobił sporo frajdy.
Zdjęcia takie sobie, bo już się ściemniało.
Nabyłam lalki w pudełkach:


Pięć maluchów Heart Family i cztery Evi z serii Children of the World.
Piątka dzieciaków z Heart Family to seria Playground Friends, laleczki wydane w 1993, wyłącznie na rynek indyjski.
Oczywiście, nie uznaję zapudełkowanych lalek, więc były to ich ostatnie chwile w kartonowych trumienkach, w których spędziły prawie 24 lata! Sporo czasu...
Tył pudełka ma się nijak do jego zawartości i prezentuje serię Playground Friends z 1989 r.:


Jakość laleczek niewątpliwie gorsza niż tych kierowanych na rynek amerykański czy europejski, zadry na plastiku, niestarannie uszyte ubranka.  
I krótkoszyjność - na skutek upływu czasu gumowa głowa przykleja się do kulki, opada i traci jakiekolwiek zdolności ruchowe.
Przestało mnie to przerażać. Przyklejoną głowę można od szyi oderwać praktycznie bez większych szkód. Szyja odzyskuje swoją długość. Głowa ruchomość.
Trzy słodkie dziewczynki:


I dwaj niemniej słodcy chłopcy:


Szczególnie spodobał mi się kasztanowowłosy chłopaczek z bardzo jasnymi, fiołkowymi oczami. Ma w sobie coś niepokojącego nadprzyrodzonego.
Co do Evi - nie wiem nic, bo nigdzie nie znalazłam informacji, z którego roku pochodzą.
Evi generalnie mnie nie interesują, za wyjątkiem serii Children of the World z uwagi na ich ciekawą karnację i stroje.


W zasadzie jeszcze trudniej je upolować w zadowalającym stanie niż Heart Family, bo to niestety klasa niżej, więc o ile używana lalka Mattela może po 20 latach wyglądać wcale nieźle, o tyle kilkunastoletnia Evi ma zwykle ubranko w strzępach, a włosy w stanie nadającym się jedynie do rerootu. 
Reprezentantki Szkocji i Holandii bladolice, ale klimat ich nie rozpieszcza nadmiarem słońca:


Rumiana Szwajcarka, 100% Evi w Evi (wiadomo, alpejskie słońce) i barwna, śniada Indianka:


Miała być krótka prezentacja, tymczasem się rozpisałam. 
Spędzamy sylwestra w domu, z dziećmi, bez większych szaleństw, bez wieczorowych kreacji, z niewielkim zasobem napojów alkoholowych, ale ze szczerym przekonaniem, że może być całkiem miło.
Po latach burz i wątpliwości, zmaganiem się z większymi i mniejszymi problemami, chyba wreszcie mam przekonanie, że zmierzam we właściwym kierunku
A moje życie jest takie, jakie chcę, żeby było. 
Niemała w tym zasługa mojego męża, który kiedy trzeba potrafi przytulić i pocieszyć, kiedy trzeba dać kopniaka w zadek, ale przede wszystkim potrafi bezbłędnie odczytać, kiedy potrzebuję tego pierwszego, a kiedy drugiego. 
I za to wszystko dziękuję upływającemu 2016 i z nadzieją patrzę w nadchodzący 2017, czego życzę Wszystkim odwiedzającym mój blog. 
Czy ja obiecywałam, że przestanę podsumowywać... a, tak, gdzieś na początku tego postu :-)
Pięknego, pogodnego, pozytywnego oraz pomyślnego pod względem lalkowym i każdym innym Nowego Roku 2017

sobota, 24 grudnia 2016

Radosnych Świąt

Jest taka noc... kiedy lalki wreszcie rosną na drzewach (Kerstie i Melody Holiday Party Bunch 2006):

I nawet jeśli zima  skąpi śniegu - można mieć taki widok z okna (choinka nie moja, administracyjna, ale efekt - bezcenny):




Radosnych Świąt!

środa, 21 grudnia 2016

Moxie Girlz Mini


Pierwszy dzień zimy, ale u mnie nowe lokatorki paradują w letnich sukienkach.
Dziewczyny to Moxie Gilz Mini i nazywają się ( na zdjęciu poniżej, od lewej): Neve, Cameo, Tally, Neve i Amorie:



Najpierw miałam zamiar kupić rudą i dwie czekoladowe bez blondynki, ale potem poczułam się mniej więcej tak, jak moja czteroletnia córka w sklepie z zabawkami.
Kupiłyśmy kiedyś trzy małe pieski - maskotki dla niej i jej braci.
Na półce sklepowej stał jeszcze jeden.
Moje dziecię patrzy i oczy zachodzą jej mgłą: " A ten? No nie... On ziośtał sam..."
No to kupiłam czwartego/czwartą. 
O tym, że istnieją małoletnie Moxie  (wysokość 13 cm) przeczytałam kiedyś u MoxieFun  i przyznam, że dziewczyny bardzo mi się spodobały, potem widywałam je na ebayu, ale w cenie dość wysokiej, a skoro nie były główną pozycją na mojej wishliście - odpuściłam.
Ostatnio przypadkiem odkryłam, że jest ich zatrzęsienie na allegro, nowiutkich i to w całkiem sensownej cenie.
Zaszalałam z czterema pannami i nie żałuję - na żywo mają mnóstwo uroku i nie wiem jeszcze, czy zostaną u mnie, czy ostatecznie wydębi je moje dziecko.
Tak prezentowały się jeszcze w kartonikach:




Zdjęcia z sieci tutaj (na 5 stronie)
Panny są hojnie wytatuowane na plecach:



Jak widać wcale nieźle sprawdzają się jako starsze siostry dla Kelly:







Zestawienie z maluchami Mattela niestety obnaża ubogość ich odzienia. Sukienki Moxianek, jakie są, każdy widzi, dziewczyny pozamieniały się butami, bo mi jakoś kolorystycznie nie pasowało.

Przebrnęłam przez wstępny remanent moich zbiorów lalkowych - część wciąż zalega w koszach, nad czym ubolewam i co utrudnia mi dostęp do tych panien. Ale przynajmniej wiem już, kto jest gdzie. Przy okazji odświeżyłam też wiadomości o mikroświecie Kelly, więc czuję się zwarta i gotowa, by wrócić do lalkowania pełną parą.

czwartek, 15 grudnia 2016

Paula w zimowej (prawie) odsłonie

Zima, jaka jest - każdy widzi ;-) Już trzeci raz w nocy i rano padał u nas śnieg, który około południa osiągał stan rozmoczonej brei, aby do wieczora zniknąć całkowicie. Jedyny odczuwalny skutek to krótkotrwała radość dzieci i konieczność suszenia butów. W sumie kalendarzowa zima jeszcze się nie zaczęła, więc należałoby uzbroić się w cierpliwość. 
Na ostatni "atak zimy" załapała się moja wymarzona Paula, która niedawno u mnie zamieszkała.
Mam kilka Pauli, ale o tej właśnie - najładniejszej i najsłodszej marzyłam od czasu wysypu tych laleczek w Kauflandzie, na który niestety się nie załapałam.
Ubranko oryginalne, buty pożyczone od Evi, wianek by Photofunia (dziękuję Ewie z blogu Porcelanowe Lale za pomysł) - tak, żeby nie zapominać, że jednak wolimy wiosnę od zimy:






Powoli wracam do lalkowania. Nawet kupiłam ostatnio kilka maluchów i muszę przyznać, że sprawiło mi to sporo frajdy. Czyli stan chorobowy zobojętnienia na lalki mija. Na okres okołoświąteczny planuję gruntowne porządki w stadzie - część stoi na regale, część wciąż mieszka w koszach - przyznam, że dawno nie wietrzyłam i trochę się pogubiłam w stanie rzeczowym.
Do zobaczenia niebawem :-)

niedziela, 6 listopada 2016

Stadko Kelly Scooby Doo w kolorach jesieni. Wspomnienie Halloween i pewnego owczarka.

Ten post piszę na raty od tygodnia. Wciskając kolejne akapity i zdjęcia pomiędzy odpływami dostępu do sieci oraz przypływami weny i wolnego czasu.
Oto lalkowi odpowiednicy dzielnych młodych detektywów zmagających się z wszelkiej maści upiorami, wampirami i potworami - w ramach składania hołdu kultowym serialom animowanym, Mattel wydał w 2003 roku serię laleczek Kelly Scooby Doo:



Zdjęcie z sieci:

Dotychczas na blogu prezentowałam tylko Velmę. Jak widać brakuje mi jeszcze Kudłatego, który w wersji mattelowskiej jest bardzo ugrzeczniony (uczesany).
Halloween przestało szokować swoją niestosownością. Okazało się, że rzeczy ostateczne można oswajać humorem.
W konwencję straszenia "nie całkiem na serio" wpisują się filmy o Scoobym, bo upiory, z którymi zmagają się główni bohaterowie mają zawsze racjonalne wytłumaczenie.
Odkąd mam lalki sama patrzę na Halloween łaskawszym okiem, bo jaka mnogość i różnorodność lalkowego bytu by mnie ominęła, gdyby nie było tego święta?
O moich stricte halloweenowych lalkach Kelly możecie poczytać klikając w tag "Halloween"
Mam nieuleczalną słabość do Scooby'ego - choć Scooby do najmądrzejszych psów nie należy, a  jego żarty nie zawsze trafiają w wysublimowany gust wrażliwego odbiorcy. Lubię barwny, hipisowski styl czwórki głównych bohaterów.
W dzieciństwie panicznie bałam się psów. Zwłaszcza dużych psów.
Kiedy miałam 5 lat, wyskoczył na mnie z ciemnej windy (takie czasy, że ludzie wykręcali żarówki, których w sklepach po prostu nie można było kupić) zdezorientowany i zdenerwowany bokser.
Historię znam bardziej z opowiadań, bo jej nie pamiętam, ale lęk pozostał.
Wcześniej podobno należałam do dzieci, które wędrują z wyciągniętą rączką do każdego napotkanego psa, po tamtym zdarzeniu każdego obchodziłam szerokim łukiem.
Od wielu lat w moim mieście stoi niedokończony wieżowiec, stanowiąc wątpliwą wizytówkę i punkt orientacyjny.
Będąc już nastolatką wybrałyśmy się z kuzynką zwiedzać ów przybytek. Dotarłyśmy chyba na szóste piętro, dalej klatka schodowa zablokowana była kolczastym drutem.
W sumie dobrze, że nie dotarłyśmy wyżej - kilka dni później w gazecie pojawiła się wzmianka o ludzkich szczątkach znalezionych na jednym z wyższych pięter. Prawdopodobnie był to bezdomny, który zamarł jeszcze zimą. Wątpliwy widok dla dwóch nastolatek.
W drodze powrotnej spotkałyśmy jedynego stróża budynku - dożartego owczarka.
My w nogi, on za nami.
I wówczas niczym nagłe olśnienie spłynęły na mnie wielokrotnie powtarzane słowa mojej babci "nie uciekaj przed psem, bo zawsze będzie cię gonił". Zatrzymałam się. Bestia pognała dalej za kuzynką i przegoniła ją jeszcze dobre kilkaset metrów.
Poczułam się, jak to nieraz bywa w tym wieku, wszechmocna. Z pogardą minęłam powracającego z nieudanych łowów, zziajanego owczarka. Od tamtej pory mój lęk w stosunku do psów całkowicie się ulotnił.
W swoim czasie zaraziłam sympatią do Scooby'ego moich synów  i całymi dniami biegali po mieszkaniu udając zombie, Kudłatego i jego kultowego psa.
Po pewnym czasie mój mąż, któremu filozofia życiowa Scooby'ego, a przede wszystkim  jego sztandarowy okrzyk mocno działały na nerwy, zaczął się buntować i zarządził reglamentację serialu.
Eee, tam, oglądaliśmy po kryjomu ;-)
Oczywiście, dzieci szybko wyrastają, dorośli nie wyrastają wcale.
Nie wyrosłam z lalek, choć częstotliwość publikowania postów na blogu drastycznie mi spadła.
Nie będę pisać o kolejnych okolicznościach, które skutecznie odciągają mnie od lalkowania. Przecież to normalne życie. Różne rzeczy się zdarzają. Dobre. Złe. Nijakie.
Kiedyś pomiędzy tymi okolicznościami potrafiłam znaleźć czas dla lalek - teraz przychodzi mi to trudniej, albo nie zdarza się wcale.
Czy to zmierzch mojego hobby?
Mam nadzieję, że nie.
Tylko marudzę.
Mam nadzieję, że tak :-)
Czasem próby przyśpieszenia czegoś są jak bieg w jadącym pociągu - dzięki temu nie dojedzie się szybciej na miejsce. Trzeba przeczekać. A to nigdy nie było moją mocną stroną. Może z uciekaniem od problemów jest trochę jak z ucieczką przed psem? Kiedy się zatrzymujemy - czasem problem przebiega obok i próbuje dopaść kogoś innego?
Część lalkowej sesji w jesiennym słońcu (którym tegoroczna jesień obdarowuje nas wyjątkowo oszczędnie)






I druga ze "strasznymi" zabawkami - w tej roli figurki Lego moich synów: 








poniedziałek, 26 września 2016

Rzecz o kocie... z lalkami w tle.

Bardzo długo mnie nie było. Praktycznie przez ostatni miesiąc prawie nie zaglądałam do blogosfery. A oto powód:

Powód w chwili przybycia miał około 2 miesięcy, teraz ma już prawie trzy. 
Trzeba przyznać, że zawłaszczył naszą uwagę niepodzielnie. Jest KOT, a wszystkie inne sprawy gdzieś na marginesie. 
Mieliśmy już jednego kota: 12-letnią kocią dziwaczkę, która nikomu, oprócz mnie, nie pozwala się głaskać i przez pierwsze 11 lat swojego życia cierpiała na ADHD, a ostatni rok spędza przeważnie udając koci posążek. Pierwszą reakcją mojej starszej kocicy na widok nowego członka rodziny była, a jakże, ucieczka. W zasadzie mogłam się tego spodziewać, ucieka nawet przed nakręcaną myszą.
Nowy członek rodziny jest kotką, bo nie chciałam kocura - kwestia kastracji wzbudza we mnie ambiwalentne uczucia. Co oczywiście nie przeszkodziło, by dzieci nadały jej wymarzone w ich przekonaniu imię dla czarnego kota: Pirat.
Kota chciały dzieci. No dobrze, ja też. Miałam już dwa koty i było fajnie, ale miały one bardzo bliskie relacje. 
A tym razem - koty łaskawie się tolerują. Miłości chyba nie będzie.
Przeważnie nie wchodzą sobie w drogę, starsza kocica śpi w naszej sypialni, Pirat(ka) zamieszkała w pokoju dzieci, po czym otrzymała tymczasową eksmisję do przedpokoju, bo kociak całymi nocami poluje na niewidzialne myszy. Robi bałagan i hałas większy niż trójka moich dzieci za dnia. 
Zapomniałam już, jak to jest mieć w domu niemowlę. 
Miała być przyuczona do kuwety. Taaa... Ogólnie wiadomo, że kot jak już coś zrobi to MUSI zakopać. Ale jak się okazało, z równym powodzeniem można zakopać np. w pudle z klockami. Albo pod kocykiem dla lalki...
Kultura jedzenia kociaka też pozostawia wiele do życzenia. Najpierw wyrzuca wszystko z miski. Potem wygrzebuje to, co w jej mniemaniu nadaje się do spożycia posługując się niezrozumiałym dla mnie kluczem. A poza tym poluje na niedojedzone resztki - nasze talerze po posiłku muszą być natychmiast umyte i odstawione do szafki.
Jest wszystkożerna, bo co można pomyśleć o kocie, który je szpinak? I na dodatek nie zwraca? Moja starsza kocica zwraca wszystko, co nie jest karmą i to tylko jednego producenta.
Ale co tam, wyrośnie.
Kotka jest rezolutna i daje się chętnie głaskać, dzieci są zachwycone, a ja tylko czasami wydaję ciche westchnienie na widok pokrywających się kurzem półek z lalkami: "znowu musicie poczekać"

Osoby, którym udało się przebrnąć przez ten długi koci wstęp zapraszam na prezentację trzech dziewczynek utrzymanych jeszcze w klimacie lata, które niestety, już nas opuściło.
Słonecznik to klonik Kelly, skromny, ale dość sympatyczny, niestety cierpi na całkowity brak włosów pod czapeczką - kwiatem.
Laleczka budzi przez to smutne skojarzenia i pewnie wkrótce doczeka się flokowania. 



Zachowały się, trochę nadwyrężone narzędzia do pracy w ogródku:


Zdjęcie z sieci:


I jeszcze porównanie z niewątpliwie bardziej dopracowaną Melody Li'l Flower z 2002 r.: 


Ciemnoskóra, obdarzona obfitymi lokami Nia pochodzi z 1998 (pierwsza tego imienia, Playtime Nia, seria Adventures with Li'l Friends of Kelly). Kupiłam ją między innymi dlatego, że wyposażona była w dodatkowe, identyczne ubranko:




Zdjęcie ze strony lilfriends.net:


Na wspomniane oryginalne ubranko czekała jej "mleczna siostra", obdarzona orientalną urodą Playtime Jenny (wydana w 1998 r. wyłącznie na rynek europejski), Jenny kupiłam kilka lat temu, zabiedzoną i nagą. Włosy niestety nie udało się doprowadzić do lepszego stanu.

I znów zdjęcie ze strony lilfriends.net:


Mam nadzieję, że (kot pozwoli) i uda mi się zamieścić następny post wcześniej niż za kolejny miesiąc. Póki co proszę o wyrozumiałość :-)
Walking Cat