czwartek, 26 listopada 2015

Kelly from India 2000

Wygląda na to, że mój mąż znalazł mieszkanie do wynajęcia od 1 stycznia. 
Szaleństwo? 
Święta na walizkach? 
No tak. 
Normalny człowiek szukałby porozumienia. 
Normalny mąż powiedziałby żonie "To twój znajomy, to się dogadaj, ja jeszcze przed narodzinami bliźniaków sugerowałem wyprowadzkę, ty trzymałaś się tego mieszkania jak rzep psiego ogona". 
Cóż, mam nienormalnego męża, skłonnego do folgowania moim zachciankom i dopieszczania urażonego ego. 
Bo ja chce się wyprowadzić. Nie chce mieszkać w miejscu, w którym jestem niemile widziana. Nie będzie mi B.(aran) łaski robił. Nie będzie mi wyciągał, jaką to niesamowitą czynił mi przysługę przez te lata.
Kiedy zaczynamy być wdzięczni za coś, co powinno być normą (czyli w tym wypadku możliwość kilkuletniego "spokojnego" zamieszkiwania), to tym samym coś nienormalnego awansujemy do roli normy. 
No i tak to wygląda. Jedyne, co jest pewne w życiu to zmiana :-)



Część lalek Kelly, produkowanych wyłącznie na zagraniczny rynek (europejski, indyjski, filipiński) to prawdziwe perełki. Inne nie tylko nie powalają urodą, ale wydają się mniej starannie wykonane, a niektóre ubranka... no, cóż, wyglądają jak zdjęte z tanich klonów.
Lalki stanowią oczywiście rzadkość, ale z racji ich kontrowersyjnej urody, niekoniecznie są poszukiwane przez zbieraczy.
Dziś prezentuję Kelly wydaną na rynek indyjski w roku 2000:



Serie tych laleczek wyszły na rynek w 1997 i 2000 r. 
Na próżno szukać w niej egzotycznej urody dziewczynek, które prezentowałam w lutym tego roku(Kelly in India 2008).
Moja laleczka ma ciemniejszą oprawę oczu i ciemniejsze usta niż inne Kelly. Gdyby dodać do tego ciemne włosy, mogłoby to wyglądać całkiem fajnie, tymczasem jest tlenioną blondynką o włosach niemal białych. 
Twarz ma inny odcień niż ciałko - oczywiście, może to starzenie się, mogło też zdarzyć się, że ktoś ciałko wymienił, ale moja panna była zapudełkowana. Ubranko też nie powala jakością wykonania.

A jednak w jej niedoskonałości jest coś rozczulającego.
Poniżej dla porównania inne lalki wydane tylko i wyłącznie na rynek indyjski (zdjęcia ze strony lilfriends.net):















piątek, 20 listopada 2015

BatCat czy Bad Cat? Batman i Catwoman Tommy i Kelly oraz klątwa Nano Freyi (?)

Przez wieki ludzie wierzyli, że koty posiadają moc. Najpierw była to moc boska. Potem diabelska. 
Nie dla ozdoby koty towarzyszyły czarownicom i nierzadko płonęły na stosach.
Nie jestem przesądna. Nie zawracam z drogi, gdy spotkam czarnego kota (swoją drogą w mieście to już chyba niemożliwe). Mam kota i nie boję się nocą wstawać do kibelka, że natknę się na jego świecące w ciemnościach oczy. Co więcej, śpi z nami w łóżku i nie przebił mi jak dotąd tętnicy szyjnej, choć zdarza mu się skakać po mnie, kiedy żarcie w misce się skończy o 3 nad ranem... 
Ale nabieram nieprzyjemnego wrażenia, że bohaterka poprzedniego postu, lalkokot Nano Freya przynosi mi pecha. 
Biorę kota do ręki i łup, muszą na mnie spłynąć jakieś złe wieści. Tam było z diagnozą córki. Tym razem rzecz dotyczy właściciela mieszkania, w którym mieszkamy i mieliśmy zamiar pomieszkać jeszcze pół roku, do czasu przeprowadzki do nowego lokum. Dla uproszczenia w dalszej treści postu nazywać go będę B. (to skrót od nazwiska, nie od słowa "baran")
Znam B. lat naście, stosunki niemal przyjacielskie, upominki dla dzieci itd.
W moim mieście, jak i w wielu innych, panuje moda na przerabianie mieszkań na apartamenty wynajmowane przyjezdnym turystom, obcokrajowcom czy biznesmenom w trybie hotelowym. Przykładowo: "Jednopokojowy apartament z aneksem kuchennym". Za moich czasów zwano toto kawalerką lub garsonierą. Ale dziś "apartament" i cena za nocleg z dwoma zerami. 
Mój znajomy B. też się załapał. Oczywiście, firma zajmująca się pośredniczeniem w tych usługach płaci właścicielowi czynsz znacznie wyższy niż byłby w stanie zapłacić zwykły śmiertelnik. 
O naszej sytuacji rozmawiałam z B. kilkukrotnie.
Że nasze nowe mieszkanie będzie gotowe na przełomie kwietnia/czerwca. Że nie ma sensu zmieniać dzieciom szkoły, a dowozić przez pół miasta tym bardziej. Że wczesną wiosną czeka mnie operacja przepukliny i jakoś trudno będzie pogodzić przeprowadzkę z rekonwalescencją. 
Trzykrotnie się zgodził na termin do końca czerwca przyszłego roku.
Ustnie. Nie wzięłam tego na piśmie. Moje niedopatrzenie. Ale skoro znam człowieka kilkanaście lat, to wierzę temu, co słyszę. 
Rozmawialiśmy dwa tygodnie temu, że może bym jednak wyprowadziła się wcześniej, bo ten jego klient się niecierpliwi, bo chciałby już od stycznia, a on przecież nie może stracić TAKIEGO zysku. Mówię ok, postaram się, ale to naprawdę nie zależy ode mnie, jak mieszkanie będzie gotowe wcześniej, to się wyprowadzamy.
Znów, o naiwności, myślałam, że się rozumiemy.
B. zadzwonił trzy dni temu. Podał ostateczny termin: koniec kwietnia i na dodatek zaśpiewał nam 30% procentową podwyżkę na najbliższe miesiące jako rekompensatę swoich "strat".
Awantura przez telefon, potem jeszcze wymiana złośliwych maili. 
Mąż ma dość słuchania o tym trzeci dzień, więc piszę posta w celach terapeutycznych. Faceci mają łatwiej - szukają rozwiązania, nie analizują doznanej krzywdy. W ciągu trzech dni ustalił, że kolega z pracy ma znajomą pośredniczkę nieruchomości, która w razie potrzeby znajdzie jakieś lokum na pół roku, od kogo może pożyczyć pieniądze i spuentował sytuację oświadczeniem, że możemy się wyprowadzać nawet za miesiąc. Ja wciąż pławię się w poczuciu pokrzywdzenia. 
I nie po raz pierwszy przekonuję się, że gdy już wkurzenie osiąga poziom dymu idącego z uszu, zajęcie się lalkami pomaga.  
Przekornie przedstawiam dziś dwa czarne koty. Pechowe. Tommy & Kelly Batman i Catwoman z 2008 roku. Edycja kolekcjonerska. O Catwoman już pisałam, tutaj
Na czym polega ich pech? Ano na tym, że szanowny Mattel poskąpił im włosów. O ile w przypadku chłopca miałam pewne podejrzenia od początku, o tyle zdejmując dziewczynce masko-czapkę kota, zaklęłam siarczyście. Catwoman została obdarowana włosami tylko do połowy czaszki, na czubku świeci pomalowana na czarno łysina. 
Uważny obserwator i znawca tematu zauważy, że kocie uszy Batmana są nieco krótsze niż u oryginału. Batmana spotkał pech podwójny, bo moja córka dopadła i nadgryzła jego nakrycie głowy. Dlatego pisząc post o Catwoman przeszło rok temu, przedstawiłam tylko dziewczynkę. Batman długo czekał na nowe nakrycie głowy:





I jeszcze zdjęcie zestawu ze strony lilfriends.net:

wtorek, 17 listopada 2015

Dylematy o kocie

Pamiętacie ją?

Tak, ją. Hujoo Nano Freya. Została jednoznacznie kocicą. 
Mam z nią problem.
Miałam ją pomalować. Jakieś dwa i pół miesiąca temu. Czyniłam próby i za każdym razem wychodziło krzywo. Teraz przynajmniej wiem, dlaczego sama przeważnie się nie maluję...
Ale bez żartów. Kiedyś malowałam obrazy. No tak. Prawda, że nie od linijki. Prawda, że to było kilkanaście lat temu. Wzrok mi się zepsuł, ręka straciła precyzję...
Kupiłam kotu oczy. Oczy smoka, ale wydawały mi się najbardziej kocie. Jak kot wyglądał wcześniej, można zobaczyć tutaj.
Miałam kotu coś uszyć. Też czyniłam próby. Stanęło na ubrankach od Evi:

Okazało się, że kot musi być spokrewniony z Barbie, bo lubi róż, tiul, brokat i plastikowe torebki:

Problem jest głębszy i delikatniejszej natury. 
Ja kota chyba nie potrafię polubić.
Tak, jest słodka. Jest śliczna. Ale na sympatię z mojej strony nijak się to nie przekłada. 
Może kot trafił do mnie w niewłaściwym momencie, kiedy kłopoty zdrowotne córki osiągnęły apogeum i zawsze będzie mi się kojarzył z tamtym, trudnym okresem?
A może lalki typu BJD to nie moja bajka?
Głowa jej odpada, węzeł z gumek jest za mały, a otwór za duży. Oczy się przesuwają albo wpadają do środka. Artykulacja to masakra, wygląda to tak, jakby ktoś torturował kota. Wszystkie stawy kręcą się dookoła. 
Może oddam kota do adopcji? Oczywiście, pierwszą chętną do zaadoptowania kota jest moja córka - kotomaniaczka, ale nie mam przekonania, czy taka lalka to dobry pomysł dla trzy i pół latki. 
Co dalej z kotem - nie wiem.
Za kilka miesięcy się przeprowadzam i byłoby zasadne zredukować ilość lalek. Kelly nie zamierzam redukować, kiedyś popełniłam ten błąd i odsprzedałam kilka, które wydawały mi się nieciekawe, potem żałowałam i sprzedawałam już tylko takie, które mi się dublowały (był czas, że kupowałam je stadami). Na pewno też nie Stacie, z którymi dopiero zaczynam przygodę, nie Heart Family i nie niemowlaki Mattela. 
Z drugiej strony - lalki nie zajmują aż tyle miejsca i nie są aż tak kłopotliwe przy przeprowadzce. W związku z tym póki co zabrałam się za redukcję ilości książek... 

piątek, 13 listopada 2015

Kelly Raggedy Ann. Mała 100-letnia staruszka.

Oto Raggedy Ann z zestawu kolekcjonerskiego Kelly i Tommy Raggedy Ann i Andy z 1999 r. 


Mam wreszcie lalkę z wymarzonymi, wełnianymi włosami. Po moim pierwszym i jedynym reroocie, z którego nie jestem zadowolona, nieprędko byłabym gotowa zaryzykować następny, na dodatek wełniany
Popełniłam natomiast inną lalkową profanacją, a mianowicie zmyłam Ani część makijażu, który za bardzo kojarzył mi się z cyrkowym klaunem. Usunęłam czerwony nos, przedłużony "uśmiech" i linię kropek zamiast dolnych rzęs. Ania trafiła mi się ze swoim oryginalnym krzesełkiem:



Fartuszek można zdjąć, a pod sukienką są ozdobione koronką pantalony:



Przy okazji wyszło na jaw, że niewiele wiem o Raggedy Ann. W moim wyobrażeniu była to stara, kultowa szmacianka, która, jak się okazało, z cyrkiem nie ma nic wspólnego. Z powstaniem lalki wiąże się smutna historia. Pisarz Johnny Gruelle stworzył postać Ani dla swojej córki Marcelli i z jej inspiracji, w roku 1915, więc laleczka ma równo 100 lat. Wkrótce potem dziewczynka zmarła na skutek powikłań po szczepieniu na ospę. Raggedy Ann stała się lalką - symbolem ruchu przeciwko szczepieniom. W 1920 r. "otrzymała" brata, Andy'ego. 
Zdjęcie lalek w pudełku z ebaya:


U mnie wciąż czas nielalkowy, wciąż bardziej zajmują mnie inne sprawy, sezon dziecięcych chorób też w pełni. Przez najbliższe miesiące, to znaczy do przeprowadzki, może tak już pozostanie. W końcu to hobby i nie można się do niczego zmuszać. Pisanie postów ma sprawiać przyjemność, a nie wyrabiać jakąś normę. Ale lalki to cierpliwe istoty i wszystkie te zajmujące szufladę w łazience wytrwale czekają na swoje 5 minut na blogu. Przynajmniej mam taką nadzieję :-)

środa, 4 listopada 2015

Melody Back to School 2002

Wreszcie udało mi się pstryknąć kilka zdjęć lalki w plenerze. Udało mi się też wygrzebać lalkę nieco mniej narażoną na zmarznięcie niż większość Kelly w ich powiewnych sukieneczkach. Za scenerię posłużyły okolice altanki na Plantach, tej samej, która służyła za tło w poście sierpniowym, o tutaj. Lalka to Melody z serii Playtime z 2002. Dlaczego w ramach serii o nazwie Playtime wydano lalkę o nazwie Back to School, wie tylko wujek Mattel. Czy to przekora (pozostałe lalki z tej serii rzeczywiście czymś się bawią), czy też w ideale szkoła powinna uczyć poprzez zabawę? 
Melody to fiołkowooka szatynka, w bluzie stanowiącej całość ze spódniczką i czerwonych podkolanówkach:






Zdjęcie w pudełku ze strony lilfriends.net:

niedziela, 1 listopada 2015

Spóźnione Halloween. Czarownice, Dynie i nie tylko

Spóźniłam się z postem halloweenowym. W czwartek dopadło mnie zapalenie migdałków. Chyba nigdy w życiu tego nie miałam, a boli paskudnie, jeść nie można, mówić trudno - czyli zostałam pozbawiona naraz dwóch podstawowych przyjemności w moim codziennym życiu ;-) Dziś trochę puściło - po trzech dniach żywienia się papkami, bo nic innego przez moje obolałe i spuchnięte gardło nie przechodziło, z przyjemnością sięgnęłam po ciasteczka, które mąż przyniósł wczoraj na wszelki wypadek, żeby dzieci nas nie straszyły :-)
Lalki halloweenowe uwielbiam i najchętniej chciałabym mieć je wszystkie. Choć motyw dyni i czarownicy powtarzał się u Kelly corocznie, większość maluchów z tych serii to lalki dopracowane i oryginalne. Dziś przedstawiam 9-osobowe stadko, dotąd nie prezentowane na blogu.
Zdjęcie grupowe, bez nakryć głowy, aby zaprezentować różnorodność owłosienia (nie, ta pierwsza ruda się nie przewróciła, tylko prezentuje dość kiepskie możliwości Kelly jeśli chodzi o pozowanie na leżąco ;-)

Pumpkin Chelsie z serii Halloween Party z 2001 r. (w USA wydana pod imieniem Jenny, dla porządku u mnie pozostanie Chelsie, bo wszystkie Chelsie były piegowate, a Jenny - żadna):



Tradycyjnie już wszystkie zdjęcia w pudełkach ze strony lilfriends.net:

Kelly Witch z tej samej serii, jedna z najgrzeczniejszych czarownic wśród małych Kelly, nie nosi żadnych szalonych kolorów we włosach:






Nikki Ghost z serii Halloween Party z 2004 r. Moim zdaniem 2004 to najlepszy rok dla małych Kelly. Nikki to moja ulubienica, delikatna i eteryczna, a zarazem bardzo wyrazista jak na blondynkę, sine usta upiorka i niemal białe włosy:




Kelly AA Witch z serii Halloween Party z 2006 r.:




Z tej samej serii Kelly Pumpkin (w 2006 roku Mattel, nie wiedzieć czemu, wszystkie 6 lalek z serii halloweenowej nazwał imieniem Kelly). Ubrana bardziej w stylu dyskotekowym niż jak na dynię przystało, ale burza ognistych loków wynagradza wszystko:




Miranda Pumpkin z serii Halloween Party z 2007. Bardzo dyniowata:




Zielonowłosa Kelly Witch z 2008 r. Seria dostaje nową nazwę, już nie Halloween Party, ale Trick or Treat. Lalki reprezentują nowszy mold, są wyższe i mają nienaturalnie wyprostowane kończyny. Suknia czarownicy przypomina bardziej strój elfa lub wróżki. U mnie lalka nosi niestety cudzy kapelusz:



Miranda Pumpkin z tej samej serii, ona z kolei, moim zdaniem bardziej przypomina marchewkę:




I jeszcze Kayla Spider, też Trick or Treat z 2008 r. 




Każdego, kogo zainteresował temat lalek halloweenowych, zapraszam do kliknięcia w etykietę "Halloween", można tam obejrzeć wszystkie moje halloweenowe Kelly dotychczas prezentowane na blogu. 
Walking Cat