czwartek, 31 grudnia 2015

Sylwestrowo. Kelly AA Peppermint 2001.

W nowym mieszkaniu, jeszcze (częściowo) na nierozpakowanych paczkach, prezentuję "przyrodnią" siostrę czyli wersję AA lalki, która gościła na blogu dokładnie rok temu. Post o tamtej o tutaj.
Kelly AA Peppermint z serii Holiday z 2001 r. 
Choć najbardziej lubię te Kelly, które wyglądają jak dzieci, mam też przekorną słabość do tych z kolorowymi pasemkami we włosach, choć jest to bardzo "niedziecięce". Ta lalka kojarzy mi się z tortem czekoladowo - wiśniowym. 
Wybaczcie skromne tło (parapet), ale atrakcyjniejsze wciąż zapakowane. Nie opanowałam jeszcze na tyle mieszkania, by znaleźć najbardziej dogodne miejsce do robienia zdjęć, a światło mam niestety dość kapryśne. Cieplej ubraną lalkę pewnie sfotografowałabym w ogródku, ale ta protestowała rozpaczliwie przeciwko wystawianiu na temperaturę około 0 stopni. 


Lalka na doczepioną do sukienki tasiemkę, więc może służyć za ozdobę choinkową:

I jeszcze zdjęcie w pudełku, ze strony lilfriends.net:



Szczęśliwego Nowego Roku. Spełnienia wszystkich lalkowych marzeń. I fantastycznej zabawy w Noc Sylwestrową! 

czwartek, 24 grudnia 2015

Chelsie Christmas Tree 2001. Radosnych Świąt!

Mam chwilkę czasu, bo mąż wyszedł na dworzec odebrać pasierba i jego narzeczoną, więc wrzucam zrobione dziś na szybko zdjęcie Chelsie z serii bożonarodzeniowej. Chelsie choinka pozuje w towarzystwie naszej symbolicznej choinki w starym mieszkaniu. Mniej symboliczna, taka prawdziwa i duża, stanęła dziś w niemal pustym jeszcze, nowym mieszkaniu.




Jedną nogą w starym mieszkaniu, drugą w nowym. Cóż, te Święta z pewnością będą u mnie... nieszablonowe. 
Wrócę koło Nowego Roku. 
Radosnych Świąt!

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Winter Treat Becky 2004. Lalka dla kubka.

U progu zimy (której póki co w ogóle nie widać, co z kolei wcale mnie nie martwi): Winter Treat Becky z serii Holiday z 2004.


Z tej samej serii pochodzi czarnoskóry aniołek Deidre (wpis o niej o tutaj). 
Deidre niewątpliwie bije koleżankę o głowę. 
Becky jest taka trochę... przekombinowana? Duże oczy o nienaturalnym kształcie nie dodają jej urody plus różowe cienie pod kolor różowej szminki (to chyba mój najmniej lubiany kolor ust u lalek), na dodatek Becky patrzy jakoś tak w górę, jakby chciała udawać bardzo uduchowioną, choć chyba nie jest. Ubranko za bardzo się błyszczy - są błyszczące drobinki na getrach (tak, to są getry, nie spodnie) oraz na płaszczo - sukienko - bluzo - spódnicy. Aż dziwne, że szalik oszczędzili. Wzorków też sporo, czasem taka kakofonia wygląda fajnie, tym razem jakoś mi się to wszystko do kupy gryzie niemiłosiernie. Zmieniłam czarne buty na czerwone, żeby chociaż jeden kolor wykluczyć.
Dlaczego Winter Treat?
A właśnie dlatego:


To ten kubek z gorącą czekoladą z podobizną św. Mikołaja sprawił, że przygarnęłam Becky bez wahania.
I jeszcze zdjęcie w pudełku:


Kiepsko może być u mnie z wpisami oraz aktywnością na Waszych i moim blogu. Tuż po Świętach naprawdę się przeprowadzam. Jest masa spraw (oraz rzeczy) do uporządkowania i ogarnięcia. Pewnie napiszę posta przed Świętami, może wrzucę jeszcze jakieś zdjęcie lalki na walizkach ;-) Cóż, pierwszy szok minął, zaczynam to jakoś ogarniać. I po raz pierwszy w życiu chciałabym bezśnieżnych Świąt, takich z temperaturą około +10, bo przeprowadzka w mrozie, śnieżycy i zaspach po kolana... no nie, dziękuję. 

wtorek, 1 grudnia 2015

Kelly, Jenny i Lorena Colors 2003

Te wesołe, kolorowe skrzaty to Kelly - kolory. Seria czterech laleczek z 2003 r. Mam trzy z nich:

Każda z laleczek wyposażona była w kredkę. Kupiłam moje "z drugiej ręki", a może i z trzeciej, bo mają podniszczone włosy i czapeczki. Ale i tak są słodkie. Dodałam buty, choć wcisnąć oryginalne, dość dobrze przylegające do nagiej stopy obuwie na rajstopkę nie jest łatwo. 
Kelly Pink:


Lorena Purple:


Jenny Blue:


Wnoszą mnóstwo optymizmu na przekór listopadowo - marcowej pogodzie (dziś było i słońce, i grad, i silny wiatr). 
A oto zdjęcie całej serii ze strony lilfriends.net. Brakuje mi ciemnoskórej Deidre w oranżach i przyznam, że chętnie zaadoptowałabym:

czwartek, 26 listopada 2015

Kelly from India 2000

Wygląda na to, że mój mąż znalazł mieszkanie do wynajęcia od 1 stycznia. 
Szaleństwo? 
Święta na walizkach? 
No tak. 
Normalny człowiek szukałby porozumienia. 
Normalny mąż powiedziałby żonie "To twój znajomy, to się dogadaj, ja jeszcze przed narodzinami bliźniaków sugerowałem wyprowadzkę, ty trzymałaś się tego mieszkania jak rzep psiego ogona". 
Cóż, mam nienormalnego męża, skłonnego do folgowania moim zachciankom i dopieszczania urażonego ego. 
Bo ja chce się wyprowadzić. Nie chce mieszkać w miejscu, w którym jestem niemile widziana. Nie będzie mi B.(aran) łaski robił. Nie będzie mi wyciągał, jaką to niesamowitą czynił mi przysługę przez te lata.
Kiedy zaczynamy być wdzięczni za coś, co powinno być normą (czyli w tym wypadku możliwość kilkuletniego "spokojnego" zamieszkiwania), to tym samym coś nienormalnego awansujemy do roli normy. 
No i tak to wygląda. Jedyne, co jest pewne w życiu to zmiana :-)



Część lalek Kelly, produkowanych wyłącznie na zagraniczny rynek (europejski, indyjski, filipiński) to prawdziwe perełki. Inne nie tylko nie powalają urodą, ale wydają się mniej starannie wykonane, a niektóre ubranka... no, cóż, wyglądają jak zdjęte z tanich klonów.
Lalki stanowią oczywiście rzadkość, ale z racji ich kontrowersyjnej urody, niekoniecznie są poszukiwane przez zbieraczy.
Dziś prezentuję Kelly wydaną na rynek indyjski w roku 2000:



Serie tych laleczek wyszły na rynek w 1997 i 2000 r. 
Na próżno szukać w niej egzotycznej urody dziewczynek, które prezentowałam w lutym tego roku(Kelly in India 2008).
Moja laleczka ma ciemniejszą oprawę oczu i ciemniejsze usta niż inne Kelly. Gdyby dodać do tego ciemne włosy, mogłoby to wyglądać całkiem fajnie, tymczasem jest tlenioną blondynką o włosach niemal białych. 
Twarz ma inny odcień niż ciałko - oczywiście, może to starzenie się, mogło też zdarzyć się, że ktoś ciałko wymienił, ale moja panna była zapudełkowana. Ubranko też nie powala jakością wykonania.

A jednak w jej niedoskonałości jest coś rozczulającego.
Poniżej dla porównania inne lalki wydane tylko i wyłącznie na rynek indyjski (zdjęcia ze strony lilfriends.net):















piątek, 20 listopada 2015

BatCat czy Bad Cat? Batman i Catwoman Tommy i Kelly oraz klątwa Nano Freyi (?)

Przez wieki ludzie wierzyli, że koty posiadają moc. Najpierw była to moc boska. Potem diabelska. 
Nie dla ozdoby koty towarzyszyły czarownicom i nierzadko płonęły na stosach.
Nie jestem przesądna. Nie zawracam z drogi, gdy spotkam czarnego kota (swoją drogą w mieście to już chyba niemożliwe). Mam kota i nie boję się nocą wstawać do kibelka, że natknę się na jego świecące w ciemnościach oczy. Co więcej, śpi z nami w łóżku i nie przebił mi jak dotąd tętnicy szyjnej, choć zdarza mu się skakać po mnie, kiedy żarcie w misce się skończy o 3 nad ranem... 
Ale nabieram nieprzyjemnego wrażenia, że bohaterka poprzedniego postu, lalkokot Nano Freya przynosi mi pecha. 
Biorę kota do ręki i łup, muszą na mnie spłynąć jakieś złe wieści. Tam było z diagnozą córki. Tym razem rzecz dotyczy właściciela mieszkania, w którym mieszkamy i mieliśmy zamiar pomieszkać jeszcze pół roku, do czasu przeprowadzki do nowego lokum. Dla uproszczenia w dalszej treści postu nazywać go będę B. (to skrót od nazwiska, nie od słowa "baran")
Znam B. lat naście, stosunki niemal przyjacielskie, upominki dla dzieci itd.
W moim mieście, jak i w wielu innych, panuje moda na przerabianie mieszkań na apartamenty wynajmowane przyjezdnym turystom, obcokrajowcom czy biznesmenom w trybie hotelowym. Przykładowo: "Jednopokojowy apartament z aneksem kuchennym". Za moich czasów zwano toto kawalerką lub garsonierą. Ale dziś "apartament" i cena za nocleg z dwoma zerami. 
Mój znajomy B. też się załapał. Oczywiście, firma zajmująca się pośredniczeniem w tych usługach płaci właścicielowi czynsz znacznie wyższy niż byłby w stanie zapłacić zwykły śmiertelnik. 
O naszej sytuacji rozmawiałam z B. kilkukrotnie.
Że nasze nowe mieszkanie będzie gotowe na przełomie kwietnia/czerwca. Że nie ma sensu zmieniać dzieciom szkoły, a dowozić przez pół miasta tym bardziej. Że wczesną wiosną czeka mnie operacja przepukliny i jakoś trudno będzie pogodzić przeprowadzkę z rekonwalescencją. 
Trzykrotnie się zgodził na termin do końca czerwca przyszłego roku.
Ustnie. Nie wzięłam tego na piśmie. Moje niedopatrzenie. Ale skoro znam człowieka kilkanaście lat, to wierzę temu, co słyszę. 
Rozmawialiśmy dwa tygodnie temu, że może bym jednak wyprowadziła się wcześniej, bo ten jego klient się niecierpliwi, bo chciałby już od stycznia, a on przecież nie może stracić TAKIEGO zysku. Mówię ok, postaram się, ale to naprawdę nie zależy ode mnie, jak mieszkanie będzie gotowe wcześniej, to się wyprowadzamy.
Znów, o naiwności, myślałam, że się rozumiemy.
B. zadzwonił trzy dni temu. Podał ostateczny termin: koniec kwietnia i na dodatek zaśpiewał nam 30% procentową podwyżkę na najbliższe miesiące jako rekompensatę swoich "strat".
Awantura przez telefon, potem jeszcze wymiana złośliwych maili. 
Mąż ma dość słuchania o tym trzeci dzień, więc piszę posta w celach terapeutycznych. Faceci mają łatwiej - szukają rozwiązania, nie analizują doznanej krzywdy. W ciągu trzech dni ustalił, że kolega z pracy ma znajomą pośredniczkę nieruchomości, która w razie potrzeby znajdzie jakieś lokum na pół roku, od kogo może pożyczyć pieniądze i spuentował sytuację oświadczeniem, że możemy się wyprowadzać nawet za miesiąc. Ja wciąż pławię się w poczuciu pokrzywdzenia. 
I nie po raz pierwszy przekonuję się, że gdy już wkurzenie osiąga poziom dymu idącego z uszu, zajęcie się lalkami pomaga.  
Przekornie przedstawiam dziś dwa czarne koty. Pechowe. Tommy & Kelly Batman i Catwoman z 2008 roku. Edycja kolekcjonerska. O Catwoman już pisałam, tutaj
Na czym polega ich pech? Ano na tym, że szanowny Mattel poskąpił im włosów. O ile w przypadku chłopca miałam pewne podejrzenia od początku, o tyle zdejmując dziewczynce masko-czapkę kota, zaklęłam siarczyście. Catwoman została obdarowana włosami tylko do połowy czaszki, na czubku świeci pomalowana na czarno łysina. 
Uważny obserwator i znawca tematu zauważy, że kocie uszy Batmana są nieco krótsze niż u oryginału. Batmana spotkał pech podwójny, bo moja córka dopadła i nadgryzła jego nakrycie głowy. Dlatego pisząc post o Catwoman przeszło rok temu, przedstawiłam tylko dziewczynkę. Batman długo czekał na nowe nakrycie głowy:





I jeszcze zdjęcie zestawu ze strony lilfriends.net:

wtorek, 17 listopada 2015

Dylematy o kocie

Pamiętacie ją?

Tak, ją. Hujoo Nano Freya. Została jednoznacznie kocicą. 
Mam z nią problem.
Miałam ją pomalować. Jakieś dwa i pół miesiąca temu. Czyniłam próby i za każdym razem wychodziło krzywo. Teraz przynajmniej wiem, dlaczego sama przeważnie się nie maluję...
Ale bez żartów. Kiedyś malowałam obrazy. No tak. Prawda, że nie od linijki. Prawda, że to było kilkanaście lat temu. Wzrok mi się zepsuł, ręka straciła precyzję...
Kupiłam kotu oczy. Oczy smoka, ale wydawały mi się najbardziej kocie. Jak kot wyglądał wcześniej, można zobaczyć tutaj.
Miałam kotu coś uszyć. Też czyniłam próby. Stanęło na ubrankach od Evi:

Okazało się, że kot musi być spokrewniony z Barbie, bo lubi róż, tiul, brokat i plastikowe torebki:

Problem jest głębszy i delikatniejszej natury. 
Ja kota chyba nie potrafię polubić.
Tak, jest słodka. Jest śliczna. Ale na sympatię z mojej strony nijak się to nie przekłada. 
Może kot trafił do mnie w niewłaściwym momencie, kiedy kłopoty zdrowotne córki osiągnęły apogeum i zawsze będzie mi się kojarzył z tamtym, trudnym okresem?
A może lalki typu BJD to nie moja bajka?
Głowa jej odpada, węzeł z gumek jest za mały, a otwór za duży. Oczy się przesuwają albo wpadają do środka. Artykulacja to masakra, wygląda to tak, jakby ktoś torturował kota. Wszystkie stawy kręcą się dookoła. 
Może oddam kota do adopcji? Oczywiście, pierwszą chętną do zaadoptowania kota jest moja córka - kotomaniaczka, ale nie mam przekonania, czy taka lalka to dobry pomysł dla trzy i pół latki. 
Co dalej z kotem - nie wiem.
Za kilka miesięcy się przeprowadzam i byłoby zasadne zredukować ilość lalek. Kelly nie zamierzam redukować, kiedyś popełniłam ten błąd i odsprzedałam kilka, które wydawały mi się nieciekawe, potem żałowałam i sprzedawałam już tylko takie, które mi się dublowały (był czas, że kupowałam je stadami). Na pewno też nie Stacie, z którymi dopiero zaczynam przygodę, nie Heart Family i nie niemowlaki Mattela. 
Z drugiej strony - lalki nie zajmują aż tyle miejsca i nie są aż tak kłopotliwe przy przeprowadzce. W związku z tym póki co zabrałam się za redukcję ilości książek... 

piątek, 13 listopada 2015

Kelly Raggedy Ann. Mała 100-letnia staruszka.

Oto Raggedy Ann z zestawu kolekcjonerskiego Kelly i Tommy Raggedy Ann i Andy z 1999 r. 


Mam wreszcie lalkę z wymarzonymi, wełnianymi włosami. Po moim pierwszym i jedynym reroocie, z którego nie jestem zadowolona, nieprędko byłabym gotowa zaryzykować następny, na dodatek wełniany
Popełniłam natomiast inną lalkową profanacją, a mianowicie zmyłam Ani część makijażu, który za bardzo kojarzył mi się z cyrkowym klaunem. Usunęłam czerwony nos, przedłużony "uśmiech" i linię kropek zamiast dolnych rzęs. Ania trafiła mi się ze swoim oryginalnym krzesełkiem:



Fartuszek można zdjąć, a pod sukienką są ozdobione koronką pantalony:



Przy okazji wyszło na jaw, że niewiele wiem o Raggedy Ann. W moim wyobrażeniu była to stara, kultowa szmacianka, która, jak się okazało, z cyrkiem nie ma nic wspólnego. Z powstaniem lalki wiąże się smutna historia. Pisarz Johnny Gruelle stworzył postać Ani dla swojej córki Marcelli i z jej inspiracji, w roku 1915, więc laleczka ma równo 100 lat. Wkrótce potem dziewczynka zmarła na skutek powikłań po szczepieniu na ospę. Raggedy Ann stała się lalką - symbolem ruchu przeciwko szczepieniom. W 1920 r. "otrzymała" brata, Andy'ego. 
Zdjęcie lalek w pudełku z ebaya:


U mnie wciąż czas nielalkowy, wciąż bardziej zajmują mnie inne sprawy, sezon dziecięcych chorób też w pełni. Przez najbliższe miesiące, to znaczy do przeprowadzki, może tak już pozostanie. W końcu to hobby i nie można się do niczego zmuszać. Pisanie postów ma sprawiać przyjemność, a nie wyrabiać jakąś normę. Ale lalki to cierpliwe istoty i wszystkie te zajmujące szufladę w łazience wytrwale czekają na swoje 5 minut na blogu. Przynajmniej mam taką nadzieję :-)
Walking Cat