piątek, 29 kwietnia 2016

Julka czyli Evi OOAK

Dziś dotarła do mnie Julka - wygrana laleczka z blogu 17-17 Miniatury - czyli Evi od Simby przebrana, uczesana i zrepaintowana przez Magdę.
Jest niesamowicie słodka i przypomina mi pewną małą dziewczynkę, którą kiedyś znałam. Zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia. Bardzo się cieszę i nie spodziewałam się, że dotrze do mnie tak szybko. Mam nadzieję, że będzie się u mnie dobrze czuła. 
Krótka relacja fotograficzna - Julka była starannie i ładnie zapakowana: pudełko z ozdobną pokrywką, wewnątrz bibułka i przemiła karteczka z podziękowaniami od Magdy.







Dziękuję bardzo za uroczą nową dziewczynkę w mojej kolekcji :-)

środa, 27 kwietnia 2016

Shelly Pony Riding 1998 i klonikowy koń

Moja Shelly Pony Riding doczekała się wierzchowca. 
W zasadzie "prawie" się doczekała, bo konia dzielę z córką w trybie 15/9h czyli mogę się nim bawić przez 9 godzin nocnych, kiedy dziecię śpi i nie widzi tego ewidentnego gwałtu na jej własności ;-)
Krótka sesja fotograficzna odbyła się w dzień i w obecności mojej córki, która kilkukrotnie przypominała mi, że koń jest jej, lalka moja i nie możliwości żadnej zamiany w tej kwestii. 
Shelly (nie Kelly, bo ta akurat laleczka wydana była wyłącznie na rynek europejski) jest nieco bardziej kompatybilna z koniem niż jej starsza koleżanka z poprzedniego postu. Przede wszystkim Shelly ma nóżki odginane w biodrach, co umożliwia jej dość stabilne utrzymywanie się w siodle. 
Przydałaby się jeszcze obrotowa talia i nóżki zginane w kolanach, ale nawet bez tego Shelly pozuje z koniem o wiele bardziej naturalnie niż jego pierwotna właścicielka. Ponadto ta mała dziewczynka potrafi "dogadać się" ze zwierzęciem niemal od pierwszego wejrzenia. Nić sympatii pomiędzy lalką i wierzchowcem widać gołym okiem. 
Przy okazji sesji Shelly może wreszcie zaprezentować swój nowy kask do jazdy konnej, którego dotychczas jej brakowało. 





poniedziałek, 25 kwietnia 2016

My Pretty Girl. Klonik Chelsea i jej koń.

Odkryłam, że mieszkam w pobliżu:
a/ hipermarketu, w którym sprzedawane są różne rodzaje kloników dzieci Barbie
b/ sklepu Toys R Us.
Eureka! Oto skutek:



Koło tej panienki chodziłam kilka tygodni. Jej buzia wpadła mi w oko, choć od początku zdawałam sobie sprawę z jej niedostatków. Jak na klona była dość droga, prawie 40 zł. W końcu nadarzył się pretekst - wybrałam się kupić wymarzone czołgi dla synów, to dla córki też coś trzeba było znaleźć. Delikatnie zasugerowałam dziecku tę pannę. Moje najmłodsze dziecię ma fazę "na konie", więc połknęła haczyk i wierzchowcem będziemy musiały się podzielić. A raczej ja będę musiała cierpliwie przeczekać czas, kiedy koń z córką śpi i chodzi na spacery. 
Tył pudełka sugeruje, że My Pretty Girl występuje w dwóch wariantach: amazonka i królewna. 


Koń jest w sumie całkiem niezłej jakości, jeśli pominąć wychodzące przy czesaniu włosy z grzywy (mam nadzieję, że z czasem odkryję jak wierzchowca otworzyć i będę mogła to jakoś uzupełnić). Laleczka prezentuje się nieco gorzej. Klon to też lalka i nigdy nie miałam w tej kwestii większych kompleksów, tylko czasem trochę przykro, kiedy patrzy się na ewidentne niedostatki takich małych sierotek. Buzia My Pretty Girl jest mocno inspirowana twarzą mattelowskiej Chelsea - poniżej porównanie:

Włoski - klasyka gatunku, czyli rootowane tylko dookoła czaszki, przy próbie uczesania laleczki w inną fryzurę - prześwituje łysina. My Pretty Girl jest bardzo chuda (grunt to oszczędność materiałów). Ma też, w odróżnieniu od Chelsea, wyraźnie zarysowany biust. Stópki i dłonie bardzo drobne, wszystkie buty z niej spadają, nawet takie całkiem malutkie, od Nikki z serii Happy Family.
Jej oryginalne obuwie to niestety ciężkie nieporozumienie - miniaturowe buty do konnej jazdy na szpilce (?!), tak wąskie, że noga wchodzi do nich tylko dzięki rozcięciu z tyłu i tylko do 2/3 długości. Lalka nie ma szans w nich stanąć i zyskuje (nieproszone) 1,5 cm wzrostu. Oryginalne ubranko podobnie - niezbyt ciekawe i fatalnie obszyte, niewykończone spodnie popruły się dotkliwie przy drugiej próbie ubierania. Panna dostała ubranko (chyba) po Evi, trochę za duże, ale przynajmniej solidne. Brak artykulacji nóg powoduje, że lalka siedzi na rumaku tylko w dość specyficzny sposób, to znaczy butami sięga oczu wierzchowca, o właśnie tak:


Tak, wiem, że siodło powinno być założone odwrotnie, ale wtedy lalka zupełnie się na nim nie trzyma.  Poza tym - fakt, że strzemiona znalazły się na pupie konie nie ma najmniejszego znaczenia, bo panna i tak nie jest w stanie do nich sięgnąć ;-) 
Podsumowując, lalka i koń są niestety zupełnie niekompatybilne. Mam nadzieję, że niebawem z większym powodzeniem uda mi się wsadzić na wierzchowca moją Shelly - amazonkę (o tą właśnie)

środa, 13 kwietnia 2016

Evi. W letniej odsłonie.


Nie jestem wielką miłośniczką simbowych Evi, poza kilkoma dość oryginalnymi dziewczynkami z serii Children of the World (możecie o nich poczytać tutaj i tutaj), wszystkie blondwłose i podobne do siebie jak dwie krople wody Evi lądują na półce mojej córki. Wyjątek czynię dla starszej edycji, gdzie zdarzały się prawdziwe perełki, choćby takie (zdjęcie z sieci):



Nie wiem, ani w którym roku wyszła ta plażowa seria, ani jak się nazywała, ale nawet blondyneczka wygląda bardzo sympatycznie 
Brunetka w środku od razu wpadła mi w oko i zastanawiałam się, czy jest w ogóle osiągalna.
Trafiłam na nią przypadkiem, na allegro, w przededniu mojej przeprowadzki, kiedy głowę miałam zajętą czymś zgoła innym. Zalicytowałam i wygrałam. W sumie nie było wielu chętnych i ostateczna cena była dość symboliczna. 
Panna czekała na ocieplenie, by móc zaprezentować się w plenerze w swoim dość skąpym odzieniu.






Druga część dzisiejszego posta to wyrazy uznania dla talentu nowo poznanej blogowiczki - Magdy z blogu 17-17 Miniatury
Potrafi ona wspaniale przemienić zarówno małe Evi, jak i niepozornego klonika Kelly. Przebrane i zrepaintowane dziewczynki można zobaczyć (a także o nie zagrać) o tutaj.

czwartek, 7 kwietnia 2016

Heart Family visits Disneyland. Dziewczynka z samolotem.

Dawno nie prezentowałam na blogu żadnego malucha z serii Heart Family. A przecież to jest trzon mojej kolekcji, laleczki, które chciałabym zebrać wszystkie (nie było ich aż tak dużo). Niestety, upływ czasu robi swoje i znacznie trudniej upolować je w sieci niż którąkolwiek Kelly. Seria Heart Family to lata 1985-1990, Kelly 1993-2009.
Czasami udaje mi któregoś z brakujących maluchów zdobyć. Tę fiołkowooką dziewczynkę mam już od pewnego czasu, ale albo aura była nieodpowiednia, albo mój nastrój był zbyt mało różowy.


Z serii "Heart Family visits Disneyland" w roku 1990 wyszły zestawy rodzice plus parka dzieci w wersji klasycznej oraz AA, jeden rodzic plus jedno dziecko (analogicznie czyli z wersją ciemnoskórą) oraz piątka dzieci o różnych karnacjach z pojazdami, które przymocować można było do karuzeli, sprzedawanej oddzielnie. Wszystkie laleczki miały na koszulkach motywy z klasycznych bajek Disneya i plastikowe czapki oraz baloniki - poniżej zdjęcia z sieci:






Ciemnoskórą dziewczynkę w różowym ubranku kupiłam w Lipsku, zaraz po zjednoczeniu Niemiec. 
Miałam 15 lat i wzbudziłam niemałą konsternację mojej mamy i ojczyma.  W ferworze zwiedzania miasta, które ulegało wtedy ogromnym przemianom, odwiedziliśmy wielki dom towarowy. Mama usiłowała wzbudzić moje zainteresowanie działem odzieżowym, o wiele stosowniejsze u nastolatki. A ja pamiętam zachwyt i emocje, które wzbudzał we mnie ogromny dział zabawkowy. Regały z Barbie, jej rodziną i wszelkimi możliwymi akcesoriami. Takie cudeńka widywałam tylko w katalogach. W Polsce, pomimo, że Pewex w tamtych latach był już sklepem ogólnodostępnym, nigdy takich nie spotkałam. 
Ponieważ środki, którymi mogłam zadysponować, były jednak dość ograniczone, wybrałam tego malucha (zdjęcie w pudełku z sieci, niestety bardzo kiepskie, ale jedyne, jakie znalazłam):


Lalka, którą prezentuję nie jest tą oryginalną, ale odzyskaną po latach, bez samolotu, uszatej czapeczki i z nadwyrężonym balonem:



Bluszcz staje się sztandarowym tłem dla moich lalek, ale cóż, póki co to jedyna roślinność w moim ogródku (nie licząc trawy). W najbliższym czasie mam zamiar to zmienić:


Znalazłyśmy jeszcze kilka stokrotek: 

środa, 6 kwietnia 2016

Marilyn. Wiosna będzie na różowo.

Co ta wiosna robi z ludzi. Wystarczy trochę więcej słońca, parę kwiatków na trawniku, kilka dni z temperaturą powyżej 20 stopni i od razu zmienia się pogląd na życie.
Żeby tylko na życie!

Tej wiosny moje poczucie estetyki uległo niezrozumiałej metamorfozie... odkryłam, że lubię kolor różowy.
Komputer mi zdycha, stąd moja rzadka obecność w sieci, a tego posta piszę już trzeci dzień. Plus drobne życiowe kłopoty. Ale co tam, wiosna, wiosna, wiooosna, no i wszyscy jesteśmy zdrowi, już całe półtora tygodnia!
Odpowiedź mojego męża na moje stwierdzenie, że chyba właśnie wykańczam kolejny sprzęt "Ja nie chcę tego słyszeć!". Poniekąd go rozumiem, straciłam rachubę, który to już komputer na mojej liście ofiar. Mąż jest z branży, pracuje na komputerze cały dzień, w domu korzysta z używanych i przeważnie grzebie... w moim. Podejrzewam, że wytwarzam jakieś pole siłowe, które niszczy elektronikę ;-)
Wracając do różu - przypuszczam, że to moja córka mnie zainfekowała. Taki różowy wirus. Moje dziecię jest na takim etapie życiowym, że różowe musi być wszystko - od skarpetek począwszy, a na zastawie stołowej skończywszy. Inaczej jest foch, a foch czterolatki to poważna sprawa. 
O tragicznym lalkowym guście mojej latorośli nawet nie wspomnę, dość, że ostatnio przytargałyśmy do domu Steffi Magic Princess, której korona i naszyjnik po pociągnięciu za rękę świecą. Na moje usprawiedliwienie dodam, że w sklepie się nie zorientowałam, że lalka ma taką funkcjonalność... 
Podobno dziewczynki w tym wieku naśladują matki - ciekawa teoria, bo ja przeważnie biegam w bojówkach i szarych podkoszulkach. 

Kim jest ten różowy aniołek?


Laleczkę przedstawiałam już tutaj. Mój pierwszy i jak dotąd jedyny reroot, hmm, średnio udany. Włosy sterczą jak im się podoba i jest ich za mało, ale z drugiej strony - gdybym dała więcej, sterczałyby jeszcze bardziej. Zdecydowanie wolę flokowanie.
Kiedy pokazałam lalkę pierwszy raz, napisałyście, że przypomina małą Marilyn Monroe. No to pojechałam po bandzie, niech będzie Marilyn. A skoro Marilyn - to na różowo, co mi tam!
Sukienka daleko inspirowana słynną sceną na wywietrzniku metra:

Jednak za zimno na sukienkę bez ramion, mała gwiazda zażądała boa:

Tych kwiatków już nie ma, niestety. Wczoraj popołudniu przejechał pan na traktorku i skosił trawnik. Buuuu....



Walking Cat