niedziela, 31 sierpnia 2014

Chelsie Cowgirl 1998 Adventures with LFoK i Tommy Cowboy Halloween Party 2000

Ta para kowbojów nie pochodzi z jednego "miotu". 
Piegowata dziewczynka jest o dwa lata starsza - to Chelsie Cowgirl z serii Adventures with Li'l Friends of Kelly z 1998 r. Nie ma niestety oryginalnych, bardzo fajnych butów, udało mi się znaleźć podobne w kolorze czarnym. 
Panna trochę w swoim lalkowym życiu przeszła, bo zarówno włosy, jak i usta noszą pewne uszkodzenia. Już nie pierwszy raz zastanawiam się, skąd biorą się małe dziurki na ustach lalek - pogryzienia? Przez myszy? Czy może skutek karmienia lalki widelcem? Próbowałam coś poprawiać, ale muszę przyznać, że repaint to nie jest moja mocna strona - ręce trzęsą mi się jak pijaczce w delirium ;-)
Chłopiec pochodzi z serii Halloween Party z 2000 r. Również piegowaty. 
Z braku rumaków w mojej stajni, towarzyszy im konik na biegunach:



 Zdjęcia w pudełkach z e-baya:


piątek, 29 sierpnia 2014

Kelly, Jenny, Kayla Barnum's Animals Crackers 2002

Uwaga - będzie moja pierwsza sesja lalkowa w plenerze. Nie bądźcie zbyt surowe... wszak zaczynam dopiero przygodę z lalkami, aparatem i naturą. Dotychczas małe Kelly prezentowałam w zaciszu domowym. Dlaczego? Sama nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Raczej z lenistwa niż z lęku przed wścibskimi spojrzeniami przechodniów. Własnego ogrodu nie posiadam, mieszkam w starej kamienicy z podwórkiem typu studnia. Ale znam przyjemne i odludne miejsce w parku z piaskownicą, zjeżdżalnią i kilkoma ławkami, więc dzieci mają minimum atrakcji, a ja minimum spokoju. Zwykle nie ma tam nikogo, co mile łechta moją introwertyczną naturę (nienawidzę rozmów z innymi mamuśkami, albo babciami), bo wypasiony plac zabaw znajduje się 200 metrów dalej. Na dodatek piaskownica i zjeżdżalnia są przyjemnie zacienione, a zwykle te przybytki dziecięcego szczęścia stoją w pełnym słońcu (podobno są jakieś przepisy, które zakazują sadzenia drzew przy placu zabaw).
Laleczki pozowały w pobliskiej okolicy, może nie najbardziej malowniczej, ale jak na pierwszą próbę to i tak niemałe osiągnięcie ;-) 
Panny pochodzą z serii Barnum's Animals Crackers. Kelly Słoń, Jenny Tygrys i Kayla Lew. W zestawie była jeszcze laleczka AA Deidre Lew. 
Lalki kupiłam już dość dawno temu, bez oryginalnych ubranek. Kiedy je zidentyfikowałam, jakoś nie doczytałam do końca i myślałam, że to seria cyrkowych zwierzątek. Potem do mnie dotarło, że to "legendarne" krakersy.
Nadzieję na zdobycie ubranek stopniowe traciłam, bo nie pojawiały się na e-bayu od około roku. Aż wreszcie trafiły mi się jak ślepej kurze ziarno - udało mi się je wylicytować za cenę, jak na e-bayowskie warunki, bardzo umiarkowaną. Dziś rano przyszły pocztą - panny natychmiast ubrałam, a ponieważ wybieraliśmy się do parku, pomyślałam - raz kozie śmierć - zabieram laleczki ze sobą i zobaczymy co z tego wyjdzie.
A wyszło to - proszę bardzo, oto moje dziewczynko-zwierzątko-krakersy w promieniach popołudniowego słońca:
Lew na pustyni:
Słoń na zjeżdżalni:
\
Lew nadrzewny:
Łatwo zapomnieć jakie one są malutkie - kwiat koniczyny wyższy od Kelly o "dwie głowy":
Tygrys ze stokrotką:



A tak prezentowała się cała seria - zdjęcie z lilfriens.net:

czwartek, 28 sierpnia 2014

Kelly Giggles 'n Swing 1998

Moje dzieci za kilka dni idą do szkoły!
Zanim oddam się całą sobą histeryzowaniu z tego powodu - może usystematyzuję: do szkoły idą moi synowie - bliźniaki i właściwie to nie do szkoły, ale do zerówki, ale u mnie poziom stresu z tego powodu i tak przekracza już dopuszczalne normy.
Ponieważ pewnie nie raz - tak jak robię to również w życiu niewirtualnym - pisałam tutaj o starszym i młodszym chłopcu, pozwolę sobie wyjaśnić tę nieścisłość - bliźniak o minutę starszy jest najstarszym bratem z prawdziwego zdarzenia - opiekuje się rodzeństwem i rządzi, kiedy trzeba (i nie trzeba ;-). Przywykłam traktować go jako reprezentanta i przywódcę całej trójki. Tą rolę wziął na siebie jakoś tak spontanicznie, kiedy przyszła na świat moja córka. Ujął mnie wtedy swoją chęcią pomocy, podczas gdy jego brat urządzał sceny zazdrości... no coż, młodsze dziecko ;-)
W czym kłopot z tą zerówką?
Po pierwsze zaczyna się kierat i jest to przykra świadomość. Kończy się czas, kiedy obowiązki moich synów sprowadzały się do poskładania zabawek na miejsce i umycia zębów przed snem. I tak już będzie przez resztę ich życia aż do emerytury - szkoła, studia, praca. Dzwoniący co rano budzik. Oczekiwanie na weekend i wakacje. Ehh... Dobra, mnie to też trochę zniechęca, tyle lat wstawania o wpół do dziesiątej, nieśpiesznego picia porannej kawki przed ekranem komputera... Od sześciu lat nieprzerwanie urlop wychowawczy. Teraz już tylko teoretycznie, bo do mojej dawnej pracy nie mam powrotu. Coś tam robię w domu, ale to nie to samo. Był czas, kiedy mi to ciążyło, bo decyzję tę trochę wymusiły okoliczności - teraz wreszcie potrafię się tym ucieszyć. No i proszę, skończyło się - czy deszcz, czy śnieg, co rano wyjście z domu. Brrr...
Drugi powód to dwujęzyczność moich synów, a właściwie - trzechjęzyczność, bo z dwóch języków, z którymi mają styczność na co dzień stworzyli sobie trzeci, swój własny, opierający się na szeregu uproszczeń. Ja ich generalnie rozumiem, ale nie można tego oczekiwać po pani w zerówce. Po polsku rozumieją wszystko, ale już odpowiedzi na zadane pytanie udzielą "po swojemu". Wiele osób twierdzi, że pobyt w zerówce, w towarzystwie innych dzieci (dotychczas z racji braku możliwości porozumienia się ich kontakty z dziećmi były ograniczone) może szybko sytuację uzdrowić, ale pewnie będzie to dla nich źródłem niemałego stresu. 
Laleczka na dziś to w moim wyobrażeniu mała dziewczynka, która nie zna jeszcze pojęcia szkolnych obowiązków i właśnie wybrała się z mamą na plac zabaw. Wróć, nie z mamą, według firmy Mattel: ze starszą siostrą.
Lubię bardzo tą małą, ma śliczną buzię i lekko zamglone oczy. 
Włosy są grubsze i sztywniejsze niż u innych Kelly, takie włosy mają chłopcy - blondyni. Mają one tendencję do podnoszenia się do góry i wciąż trzeba je ujarzmiać za pomocą gorącej pary. 
Ubranko takie sobie, z niezbyt eleganckiego dżerseju, ale w końcu idziemy na plac zabaw, różowa sukienka z falbanką nie byłaby wygodna:


Zdjęcie z starszą siostrą ze strony lilfriends.net:

wtorek, 26 sierpnia 2014

Tori Tea Party Bunch 2006

Jesień zbliża się wielkimi krokami, pogoda nie rozpieszcza, po wczorajszym wietrznym, lecz słonecznym dniu, dziś zimno i deszczowo... Nie tęsknię za letnimi upałami, najbardziej lubię wiosnę i jesień, kiedy temperatura nie przekracza 20 stopni... niestety takie dni przemijają najszybciej. Ponieważ niebawem liście na drzewach zabarwią się ciepłymi kolorami, więc poszukałam panny w odcieniach złotej jesieni. I trafiłam na Tori.
Laleczek o imieniu Tori było tylko pięć. Ta pochodzi z pięciopaku Tea Party Bunch z 2006, z którego prezentowałam już śniadą Gię. Ma ciekawe włosy, w dwóch odcieniach rudego i grzywkę łobuzersko wpadającą do oczu. W zestawie było wszystko, czego pięć koleżanek potrzebowało do zorganizowania "Tea Party" - ja znalazłam tylko stolik i czajniczek w stosownym rozmiarze - wciąż kiepsko u mnie z akcesoriami dla małych Kelly:



poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Kelly Bathtime Fun 1995

Jedna z pierwszych Kelly, wypuszczona na rynek w 1995 wersji "białej" i AA.
Laleczka praktycznie identyczna jak pierwsza Kelly z 1994, różni ją ubranko - były dwa rodzaje szlafroczków: z żółtą i różową lamówką. Ma dodatkowo dźwignię na plecach, umożliwiająca machanie rączkami (taplanie się w wodzie). 
Laleczka dostała mi się w naprawdę świetnym stanie, biorąc pod uwagę, że ma 19 lat - zachowała lśniące włosy i ubranko w idealnym stanie. Niestety, jest bez akcesoriów, więc uszczęśliwiłam ja niewiadomego pochodzenia kaczuszką i wanienką.




Zdjęcie kompletnego zestawu z e-bay:

Mam słabość do tych pierwszych Kelly, z otwartymi buziami do włożenia smoczka i z nieodłączną butelką w zestawie, co wskazuje na to, że mają najwyżej 2 lata. Późniejsze Kelly to już 3-4 latki, a oceniając po akcesoriach i zajęciach, których się imają - może nawet 5-6 latki.
W obecnej ofercie firmy Mattel brakuje mi maluchów i myślę, że podobne odczucia ma niejedna mała dziewczynka.
Nie wiem, dlaczego polityka firmy Mattel nie tylko nie przewiduje macierzyństwa u Barbie (nawet najmniejsze dzieci Mattela - niemowlaki Krissy - to zawsze były "siostry"), ale obecnie całkowicie odchodzi od produkcji lalek - dzieci (najmłodsza jest Chelsea, która pomimo, że 6-7 letnia ma twarz nastolatki) na rzecz...hmm... piesków?
Nie będę tutaj pisać o słynnym i szeroko obśmianym zestawie "Barbie i basen pływających szczeniaczków"
Pominę też wymownym milczeniem "Barbie i plac zabaw dla piesków".
Pod nóż wezmę inny zestaw Barbie - "Barbie na spacerze z pieskami"
I nie chodziło o nowszy zestaw Barbie na wrotkach z psem. 
Spacer z pieskami fajna sprawa (pod warunkiem, że nie pada deszcz, ale to już subiektywna ocena kociary), ale pod tą sympatyczną nazwą kryła się lalka Barbie, pies i wózek ze szczeniakiem. Tak, nowoczesna Barbie wozi swojego młodszego pieska w wózku do złudzenia przypominającym dziecięcą spacerówkę.
Pewnie nie zwróciłabym większej uwagi na ten zestaw, gdyby nie moja koleżanka i jej opowieść o 6-letniej córce, która zapragnęła tego zestawu z dziecięcą żarliwością. I na nic zdało się tłumaczenie mojej koleżanki, że wożenie pieska w wózku to obciach, bo wózki są dla dzieci, a szczeniaki potrafią samodzielnie chodzić.
Dobra, pomyślicie sobie, matka wielodzietna (tak, tak, ja jestem wielodzietna, o czym przekonałam się zapisując moich synów do zerówki - z uwagi na fakt, że posiadają młodszą siostrę - zwiększyła się moja szansa na miejsce w zerówce zlokalizowanej 10 minut drogi od domu - więc teraz nienawidźcie mnie wszyscy Ci, którzy musicie zawozić swoje dzieci do szkoły na drugi koniec miasta... hmm... swoją drogą w moim mniemaniu wielodzietność to pięć, sześć, siedem... cóż, czasy się zmieniają, może niedługo dwoje dzieci to już będzie wielodzietność? ), pewnie ortodoksyjna katoliczka, sztywna jak kij od miotły, wszystkich chciałaby uszczęśliwiać na siłę stadkiem potomstwa.
Nie, nic z tych rzeczy. Uważam się za osobę tolerancyjną i możesz sobie nie mieć dzieci z wyboru, robić karierę, albo nie robić nic, żyć z dziewczyną, albo z trzema facetami, przekłuć i wytatuować wszystkie dostępne części ciała. Spoko.
Mnie naprawdę nie chodzi o to, że Barbie ma być za wszelką cenę wielodzietna i wyglądać tak:

Chodzi mi o coś zupełnie innego. A mianowicie o przypisywanie roli, do której człowiek lub zwierzak nie są predysponowane. Tak samo jak nie należy robić z własnego dziecka swojego najlepszego przyjaciela albo substytutu partnera życiowego, a z partnera dziecka, tak samo psa trzeba traktować po psiemu - bo pies to towarzysz i przyjaciel, taką rolę sam sobie wybrał i wszystko inne jest wbrew naturze. Psiej. 
Ludzkiej też.
Przypomniała mi się koleżanka mojej matki i jedyna wizyta w jej domu wiele lat temu. Miałam może 7 lat. Pani ta miała malutkiego pieska, nie pamiętam rasy, zresztą piesek nie utkwił mi w pamięci - zapamiętałam kącik dla tego pieska, do złudzenia przypominający pokój dziecięcy - łóżeczko z baldachimem i śliczną pościelą, grzechotki, maskotki, miseczki z misiami. Wszystko śliczne, prawdopodobnie zagraniczne lub ręcznie wykonane. Pokoik wzbudził moją żądzę posiadania, bo jakże moje lalki by się z tego wszystkiego ucieszyły.... Po latach matka wyjaśniła mi, że pani ta była bezdzietna wskutek jakiejś przebytej choroby i w ten sposób rekompensowała sobie brak możliwości posiadania potomstwa. Nie, nie "w ten sposób". Kosztem tego psa.
A teraz puenta mojej historii z koleżanką i jej córką. Dziewczynka stwierdziła z głębokim przekonaniem, że nie, ona nie będzie w wózku wozić dzieci, ona będzie wozić pieska. A dlaczego? Bo "od dzieci traci się figurę".
Dziękujemy Ci, firmo Mattel, za popieranie przyrostu naturalnego... piesków ;-)

piątek, 22 sierpnia 2014

Kathleen 12 Dancing Princesses 2006

Przyszła dziś pocztą. Tańcząca księżniczka Kathleen... która nie tańczy.
Laleczka posiada nietypową funkcjonalność.
Zgodnie z opisem - potrafi samodzielnie tańczyć, jeżeli wcześniej "naładować" ją w podstawce.
Spodobała mi się, bo gdzieś daleko kojarzy mi się ze starymi pozytywkami.
Jest jedyną laleczką Kelly o imieniu Kathleen i ma dość ładny pyszczek plus miodowe włosy.
Niestety, jej podstawka z pozytywką nie ma nic wspólnego. Po umieszczeniu w niej 4 baterii - paluszków i wsadzeniu nogi Kathleen w stosowny otworek - silniczek zaczął warczeć, a laleczka delikatnie wibrować. 
Wyjęłam ją z podstawki i co? I nic, runęła na stół.
Nie rozumiem działania tego mechanizmu i w jaki sposób wibracje miałyby przenosić się na laleczkę.
Niestety, niczego nie znalazłam w sieci, bo mechanizm "dorosłych" księżniczek działa w inny sposób.
Kathleen posiada z pewnością jakiś odbiornik - jest ciężka, pod spódnicą ma plastikowe wypełnienie.
Może odbiornik jest zepsuty?
Ale właśnie przez ten ciężar  jest zupełnie niestabilna i nie potrafię sobie wyobrazić, jak mogłaby samodzielnie wirować po wyjęciu z podstawki.
Jak R. przyjdzie z pracy, poproszę go o pomoc. W domu ja zajmuję się zepsutymi zabawkami, które można naprawić za pomocą młotka, kleju typu kropelka i zestawu siarczystych przekleństw. On jest ekspertem od rzeczy zaopatrzonych w silniczki bądź elektronikę.
Swoją drogą, zaczynam mieć trochę sceptyczny stosunek do tych "cudownych" umiejętności Kelly, bo ani moja Kelly Tiny Steps nie chodzi porządnie, ani Kelly Potty Training nie siusia tak jakby się chciało.
A oto Kathleen:



Zdjęcie w pudełku pochodzi ze strony lilfriends.net

czwartek, 21 sierpnia 2014

Becky z 1995 r.

Czasami nasze serca podbija całkiem niepozorna lalka.
Tak samo jak niepozorna osoba może zostać naszym najlepszym przyjacielem.
Mam słabość do ciemnowłosych dzieci z kręconymi włosami. Marzyłam o takim potomku. Sprawa wydawała się skazana na sukces, bo R. ma ciemne, kręcone włosy.
Niestety, na przekór zasadom dziedziczenia, które kiedyś wykładała mi koleżanka - genetyk, przekonując, że blondyni są gatunkiem wymierającym, wszystkie moje dzieci mają mój naturalny kolor włosów - nieokreślony blond.
O ile z synami sprawa wyglądała na przegraną od samego początku, bo przyszli na świat z nikłą ilością jasnego puchu pokrywającego niemowlęca łysinę, o tyle, muszę przyznać, córusia dała mi nadzieję... i wkrótce potem odebrała.
Przyszła na świat z ciemnymi włosami. Przez dwa tygodnie naszego wspólnego pobytu w szpitalu (miałam komplikacje po porodzie) wzbudzała ogólny zachwyt. A potem... włosy się wytarły i odrosły jasne, a jakże... tyle, że przynajmniej kręcone. W odróżnieniu ode mnie i moich synów (mamy włosy lekko falowane, co w praktyce oznacza absolutną niechęć włosów do współpracy i nieustający stan rozczochrania), córka ma śliczne loczki, zwłaszcza z tyłu głowy, które w rodzinie nazywamy "fusilli"
Skąd moja awersja do naturalnego koloru włosów?
W wieku lat nastu wybrałam się po raz pierwszy samodzielnie do fryzjera - wcześniej strzygła mnie moja matka. Chciałam radykalnej zmiany długości włosów, może jakiś pasemek (no, taka była moda ;-)
Pani fryzjerka ujęła w dłoń kosmyk moich włosów i ze zniesmaczonym grymasem twarzy zapytała " A dlaczego one takie zielone?"
No, drugi raz nie trzeba było mi powtarzać...
Od tamtej pory miewałam różne fryzury - krótkie lub długie - ale włosy ZAWSZE farbowałam. Farba może być w zasadzie w każdym kolorze, ale musi to być ciepły odcień. Kiedyś kupiłam chłodny brąz i ta cholerna zieleń wylazła...
Dzisiejsza laleczka to Becky z 1995 r., jedna z najstarszych L'il Friends of Kelly. Becky nr 1. Ciekawie wypada porównanie tej Becky z jej młodszą siostrą  Becky Dragon z 2005 r. i daje pewien pogląd na zmiany, jakim podlegały laleczki Kelly na przestrzeni lat. Choć w tym temacie panuje potworny bałagan i firma Mattel nie może poszczycić się konsekwencją. Chciałoby się myśleć, że laleczka o tym samym imieniu na przestrzeni lat powinna nosić pewne charakterystyczne cechy. Becky akurat jest ciemną szatynką. Chelsie ma zawsze piegi. Ale bywa o wiele gorzej - blondynka Kayla zmienia się w skośnooką brunetkę, inna blondynka Nikki zostaje ognistowłosym rudzielcem. Z kolei ruda Lorena staje się brunetką. 
Nie chciałam loków mojej Becky czesać do góry, w "palmę", tak jak to miała jeszcze w pudełku. Są trochę splątane, ale przecież małe dziewczynki właśnie tak mają...


Zdjęcie w pudełku pochodzi z e-baya.

środa, 20 sierpnia 2014

Kayla Ghost Halloween Party 2000

Niedawno Kida pisała o upiorach, które przestały straszyć. A dziś rano, na blogu Sinestro (lalkiplusmisie.blogspot.com) przeczytałam post o starych zdjęciach dzieci z lalkami - pośmiertnych. I przyznam, że jak zimny pot spłynął mi po kręgosłupie około 9 rano, tak nieprzyjemne uczucie nie mija mimo upływu połowy dnia.
Wampiry i upiory może już nie straszą. Ale zmarli wciąż skutecznie. Na moją wyobraźnię, jak pewnie niejednej matki, szczególnie silnie działa widok zmarłych dzieci.
O tym, że od wieków portretowano, a potem fotografowano zmarłych wie każdy. Ja też wiedziałam, nie dziwi mnie zdjęcie nieboszczyka leżącego w trumnie, lub na łóżku. W czasach wiktoriańskich umieralność dzieci w różnym wieku była ogromna i można by powiedzieć, że śmierć dziecka stanowiła naturalny element życia. Nikt nie wykonywał setek zdjęć przy każdej okazji, jak to mamy zwyczaj robić dzisiaj, więc pośmiertne zdjęcie mogło stanowić jedyną pamiątkę.
Ale zdjęcia na blogu Sinestro były inne - zmarłe dzieci miały udawać żywe, przedstawione były w sytuacjach, które pozorować mają zabawę, na bujanym koniu, w towarzystwie żyjącego rodzeństwa.
To właśnie pozorowanie życia zrobiło na mnie upiorne wrażenie.
Mój ojciec zmarł, zanim zdążyłam go zapamiętać. Potem moja matka ponownie wyszła za mąż, z ojczymem utrzymuję kontakt do dziś. Z matką bywało różnie, ale największą stratą była dla mnie była śmierć mojej babci, która była mi najbliższą osobą przez całe moje dzieciństwo. Był też jakiś szczeniacki narzeczony, który zginął w wypadku samochodowym w absolutnie idiotycznych okolicznościach. A potem w dorosłym życiu, pewien mężczyzna - trochę przyjaciel, trochę ukochany - chory na białaczkę. 
Sporo tych bliskich na cmentarzu. Można by powiedzieć, z nutką teatralnego dramatyzmu, że zanim poznałam R, śmierć stanowiła naturalny element mojego życia.
Byłam przyzwyczajona do stanu "jestem sama na świecie" i "nie mam nic do stracenia", czasem bywało ciężko, ale chyba nie zastanawiałam się nad tym głębiej. Dopiero kiedy poznałam R., na świat przyszły dzieci - zaczęłam się bać. Bo teraz mam już kogoś "do stracenia. I wciąż miewam, od czasu do czasu, koszmarne sny, że kogoś z nich tracę.
Moja babcia była niezwykłą osobą. Miała poglądy, życiową odwagę i niezależność wykraczającą poza ramy kobiety "jej czasów"
Nie bała się zmarłych. Jako młoda dziewczyna podjęła pracę jako księgowa - codziennie szła i wracała do pracy przez cmentarz - bo tak było najbliżej. Również, kiedy nastała zima i zmrok zaczął zapadać wcześnie. A że miała jasny płaszcz, kiedyś jakiś chłopak uciekł z krzykiem na jej widok. Dopiero po jakimś czasie zrozumiała, że pogłoski o duchu, które zaczęły rozprzestrzeniać się w mieście, w którym mieszkała, prawdopodobnie dotyczyły właśnie jej osoby. 
Ale miała też inne wspomnienia. Jako małe dziecko musiała zostać sama w domu ze zmarłym dziadkiem. Rodzina poszła pomodlić się do kościoła, a ona była przeziębiona. W tamtych czasach pozostawienie 6-7 letniej dziewczynki samej w domu było czymś normalnym. A że w domu był też zmarły, oczekujący na pogrzeb... jej babcia - moja pra-pra - osoba praktyczna i dość oschła, poleciła jej pomodlić się za duszę dziadka i nie zaglądać do pokoju obok. Ale oczywiście moja babcia nie posłuchała. Widok dziadka, którego kochała i u którego przesiadywała na kolanach, bladego i sztywnego, leżącego w półmroku, w otoczeniu kwiatów i świec prześladował ją przez całe życie. Była zajadłym wrogiem otwierania trumny i z przekonaniem twierdziła, że bliskich należy zapamiętać żywymi.
Co czuły dzieci, które pozowały w towarzystwie zmarłego rodzeństwa?
Albo w objęciach zmarłej matki, bo i takie zdjęcia się zdarzały? 
Czy miały traumę na całe życie, czy może z dziecięcą prostotą przyjmowały tę sytuację jako naturalną?
Dziś dzieci chroni się przed świadomością nieuchronności śmierci. Babcie i dziadkowie umierają w szpitalach, na pogrzeb dzieci się nie zabiera. Kiedy umiera ukochane zwierzątko - natychmiast zastępuje się je następnym. Niektórzy rodzice ostrożnie pomijają też tak oczywiste kwestie jak to, że zabijamy zwierzęta i jemy ich mięso - bo przecież ich pociechy tak lubią małe kurczaki, świnki i krówki. Bo jak to ze sobą pogodzić?
Może najprościej jak się da? Bez straszenia i bez zbędnych ozdobników pod postacią turkoczących skrzydełkami aniołków, które zabrały babcię do nieba?
Laleczka a propos moich dywagacji to Kayla Duszek z serii Halloween Party z 2000 r. Śliczna, rumiana i na tyle żywa, na ile może być lalka. Na pewno nie sposób się jej przestraszyć:



wtorek, 19 sierpnia 2014

Becky Dragon Halloween Party 2005

Bardzo lubię serie halloweenowych przebierańców, pochodzą z nich moje ukochane wiedźmy i zwykle w każdej jest jeszcze niejedna ciekawa lalka. Mała Becky smoczyca pochodzi z 2005 roku. Smok to ciekawy pomysł, choć nie do końca dopracowany. Smocze skrzydła są dość wiotkie i mają tendencję do zwisania w dół. Podobnie nakrycie głowy. Ruchome oczy przypominają mi włochate naklejki z "oczami", które były moim obiektem pożądania w szkole podstawowej. Kiedy już je dostałam, okleiłam nimi mój szkolny piórnik i lustro w łazience, ku rozpaczy mojej matki, bo potem okazało się, że niełatwo je odkleić... Becky ma włosy w nieokreślonym kolorze i zbyt ciemne usta, które wyglądają nienaturalnie - chyba, że chodziło o efekt, że smok właśnie spożył jakiś krwisty posiłek ;-) 




Poniżej kocie zdjęcia do konkursu Kidy - raz jeszcze, bo coś nie działało. Moja kocica na sznurach do suszenia bielizny, rozwieszonych na wysokości około 2,5 m w mojej upiornej, 4 metrowej łazience:


poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Kelly Turkey Thanksgiving 2004

Jedyna seria Kelly Club z okazji Święta Dziękczynienia. Laleczek było trzy, oto jedna z nich - Kelly indyczka. Nie lubię mięsa indyczego - może to i dobrze, w końcu lalka nie jest do zjedzenia. Zawsze wydawało mi się, że indyki są czarne lub białe i dopiero po upieczeniu stają się złociste. Jako mieszczuch od urodzenia chyba nigdy żadnego indyka nie widziałam na żywo... Laleczka bardziej kojarzy mi się z jakimś egzotycznym ptaszkiem - moje dzieci przechodzą fascynację Angry Birds i filmem Rio. Na fali tej fascynacji - mam nielalkowe marzenie - chcę nabyć klatkę, taką w stulu shabby chic, zawiesić pod sufitem i wsadzić do niej małe pluszaki Angry Birds. Nawet udało mi się przekonać do tego pomysłu na wskroś praktycznego R.:





Walking Cat