Przede wszystkim udało mi się odciągnąć R. od naprawiania mojego komputera, co robi już nie pierwszy raz i niestety pomaga to tylko doraźnie, wkrótce komputer znowu zaczyna szaleć - wyłącza się przy byle przeciążeniu. Nie myślcie, że mój mąż to jakiś domorosły ekspert od wszystkiego, co to wszystko naprawia, a jeszcze więcej psuje. Zawodowo R. jest inżynierem oprogramowania, niejeden laptop rozkręcał już do stanu flaki na wierzchu, więc jak twierdzi, że to po prostu kiepski laptop, to zaczynam w to niestety wierzyć. I wszystko byłoby ok, każdemu może się zdarzyć nietrafiony zakup laptopa, gdyby nie fakt, że na przestrzeni ostatnich lat moją ofiarą padły trzy inne komputery z różnych przyczyn. A pecet, którego latem przywiózł mój dorosły pasierb dla swoich młodszych braci wczoraj zaczął się niepokojąco przegrzewać... chyba na sam mój widok?
Może ja wytwarzam jakieś pole magnetyczne?
Ale miało być o lalce w plenerze.
Plener to może dość huczne określenie trawiastej górki na obrzeżach miasta, ale za to widoki sprawiają przyjemność zarówno dzieciom, jak i mnie. Mnie, bo przy dobrej widoczności widać stamtąd moje ukochane Tatry, dzieciom - bo u podnóża górki znajduje się stacja kolejowa (pociągi!), a lotnisko leży w prostej linii kilka kilometrów dalej, więc samoloty przelatują nam nisko nad głowami.
A lalka, która pojechała z nami, to chłopiec, Tommy AA Ivan the Porcupine z serii Jezioro Łabędzie z 2003 roku. Tommy to jeżozwierz, choć, gdy zobaczyłam go pierwszy raz byłam przekonana, że to lisek. Ma włosy i ogon w kolorze złota, buty w kolorze starego złota, a ubranko i uszka z nabłyszczanej tkaniny - ogólnie błyszczy się jak dobrze wyglansowane buty. Ma tylko nieznacznie ciemniejszą karnację niż "biali" chłopcy - wygląda jak po długich wakacjach nad morzem. Upodobał sobie krzew głogu lub dzikiej róży (niestety nie odróżniam):
Dla równowagi zrobiłam też sesję zdjęciową kiełbasy, ale ponieważ nie jest to blog kulinarny, zamieszczę tylko jedno zdjęcie ;-)
I jeszcze trochę późno popołudniowych widoczków z moimi dziećmi w tle i nadciągającą burzą, która ostatecznie przegoniła nas do
domu.
Na wczesnojesienną melancholię pomagają, jak zawsze, lalki.
piękne plenerowe zdjęcia z lalką w roli głównej i dziećmi w tle :) wczesną jesień bardzo lubię, tę z wysypem barw, zapachów, owoców i jeszcze ciepłego powietrza, potem już niekoniecznie....
OdpowiedzUsuńDziękuję :-) Potem mamy 4 miesiące szaro-burego krajobrazu, z przewagą marznącego deszczu w tle. Z przyjemnością zapadałabym w zimowy sen na ten czas.
UsuńGłogi, głogi. Kocham Złotą Polską Jesień, ale dziś autentycznie cieszyłam się z deszczu. U nas od miesięcy wielka susza. Za to miło, że zrobiło się cieplej. Jeżyk jest prześliczny. W SH lalkowa posucha, nic ciekawego, tylko troszkę butów udało mi się upolować i śliczny porcelanowy kubeczek XXS, w sam raz dla Maggie.
OdpowiedzUsuńButy byłyby bardzo pożądane i u mnie, a porcelanowy kubeczek XXS - to już nawet brzmi prześlicznie i pewnie tak wygląda :-)
UsuńTo głóg! :D
OdpowiedzUsuńNigdy mi się ten lisek nie podobał, ale na Twoich zdjęciach, (może to kwestia oświetlenia) ma cudowny koloryt i przypomina chłopca, który bawi się w bezludną wyspę, albo Piotrusia Pana – to takie spontaniczne skojarzenia.
Ostatnia fotografia, przypomina widokówkę z Australii ;-) Rany, naprawdę Tatry widzisz?
Jak czytam o Twoich przygodach z komputerami, to jakbym siebie czytała…
Tak, jesień zawsze rodzi refleksje o przemijaniu, jeszcze jak gęsi zaczynają odlatywać... Ale ja dużo gorzej znoszę wiosnę. Działa mi na nerwy w niej ten fakt uporczywego odradzania się świata, nacechowany bezwzględnością istnienia - podczas, gdy człowiek się nie odradza, ale banalnie, nieubłaganie, bezpowrotnie starzeje.
Ech, od przeszło roku walczę z przedwczesnym kryzysem „wieku średniego”. ;-) Głupio to życie jest pomyślane ;-) Ale: mamy lalki!
Ja też mam mieszane uczucia co do całej serii Swan Lake, ubranka są przekombinowane i za bardzo się błyszczą. Białego Tommy'ego pewnie bym nie nabyła, w tym właśnie urzekł mnie ten słoneczny koloryt.
UsuńTatry mam w odległości stu-iluś-tam kilometrów. To się ponoć nazywa miraż inwersyjny, a jesienią zdarza się bardzo często. Kiedyś mieszkałam na 10 piętrze i miałam taki widok co rano, niemal przez cały listopad.
Ależ przyroda też umiera, starzeje się, a to całe odradzanie to po prostu następne pokolenie.
Piękne zdjęcia w plenerze ! Od razu sama nabrałam ochoty na grilla.. Wybraliście naprawdę piękną okolicę, a to zachodzące słońce i ten widok, skąpany w jego promieniach - CUDO :)
OdpowiedzUsuńTommy Porcupine słodziutki, ale przyznam szczerze, że jak go zobaczyłam pierwszy raz to nie skojarzył mi się z jeżozwierzem ;D
cóż, jakiemuś projektantowi z firmy Mattel się skojarzył... choć całkiem prawdopodobne, że nigdy w życiu na własne oczy nie widział jeżozwierza ;-)
Usuńbo to udomowiony, aksamitny lub welurowy jeżozwierz, ot co!
OdpowiedzUsuń