Niedawno Kida pisała o upiorach, które przestały straszyć. A dziś rano, na blogu Sinestro (lalkiplusmisie.blogspot.com) przeczytałam post o starych zdjęciach dzieci z lalkami - pośmiertnych. I przyznam, że jak zimny pot spłynął mi po kręgosłupie około 9 rano, tak nieprzyjemne uczucie nie mija mimo upływu połowy dnia.
Wampiry i upiory może już nie straszą. Ale zmarli wciąż skutecznie. Na moją wyobraźnię, jak pewnie niejednej matki, szczególnie silnie działa widok zmarłych dzieci.
O tym, że od wieków portretowano, a potem fotografowano zmarłych wie każdy. Ja też wiedziałam, nie dziwi mnie zdjęcie nieboszczyka leżącego w trumnie, lub na łóżku. W czasach wiktoriańskich umieralność dzieci w różnym wieku była ogromna i można by powiedzieć, że śmierć dziecka stanowiła naturalny element życia. Nikt nie wykonywał setek zdjęć przy każdej okazji, jak to mamy zwyczaj robić dzisiaj, więc pośmiertne zdjęcie mogło stanowić jedyną pamiątkę.
Ale zdjęcia na blogu Sinestro były inne - zmarłe dzieci miały udawać żywe, przedstawione były w sytuacjach, które pozorować mają zabawę, na bujanym koniu, w towarzystwie żyjącego rodzeństwa.
To właśnie pozorowanie życia zrobiło na mnie upiorne wrażenie.
Mój ojciec zmarł, zanim zdążyłam go zapamiętać. Potem moja matka ponownie wyszła za mąż, z ojczymem utrzymuję kontakt do dziś. Z matką bywało różnie, ale największą stratą była dla mnie była śmierć mojej babci, która była mi najbliższą osobą przez całe moje dzieciństwo. Był też jakiś szczeniacki narzeczony, który zginął w wypadku samochodowym w absolutnie idiotycznych okolicznościach. A potem w dorosłym życiu, pewien mężczyzna - trochę przyjaciel, trochę ukochany - chory na białaczkę.
Sporo tych bliskich na cmentarzu. Można by powiedzieć, z nutką teatralnego dramatyzmu, że zanim poznałam R, śmierć stanowiła naturalny element mojego życia.
Byłam przyzwyczajona do stanu "jestem sama na świecie" i "nie mam nic do stracenia", czasem bywało ciężko, ale chyba nie zastanawiałam się nad tym głębiej. Dopiero kiedy poznałam R., na świat przyszły dzieci - zaczęłam się bać. Bo teraz mam już kogoś "do stracenia. I wciąż miewam, od czasu do czasu, koszmarne sny, że kogoś z nich tracę.
Moja babcia była niezwykłą osobą. Miała poglądy, życiową odwagę i niezależność wykraczającą poza ramy kobiety "jej czasów"
Nie bała się zmarłych. Jako młoda dziewczyna podjęła pracę jako księgowa - codziennie szła i wracała do pracy przez cmentarz - bo tak było najbliżej. Również, kiedy nastała zima i zmrok zaczął zapadać wcześnie. A że miała jasny płaszcz, kiedyś jakiś chłopak uciekł z krzykiem na jej widok. Dopiero po jakimś czasie zrozumiała, że pogłoski o duchu, które zaczęły rozprzestrzeniać się w mieście, w którym mieszkała, prawdopodobnie dotyczyły właśnie jej osoby.
Ale miała też inne wspomnienia. Jako małe dziecko musiała zostać sama w domu ze zmarłym dziadkiem. Rodzina poszła pomodlić się do kościoła, a ona była przeziębiona. W tamtych czasach pozostawienie 6-7 letniej dziewczynki samej w domu było czymś normalnym. A że w domu był też zmarły, oczekujący na pogrzeb... jej babcia - moja pra-pra - osoba praktyczna i dość oschła, poleciła jej pomodlić się za duszę dziadka i nie zaglądać do pokoju obok. Ale oczywiście moja babcia nie posłuchała. Widok dziadka, którego kochała i u którego przesiadywała na kolanach, bladego i sztywnego, leżącego w półmroku, w otoczeniu kwiatów i świec prześladował ją przez całe życie. Była zajadłym wrogiem otwierania trumny i z przekonaniem twierdziła, że bliskich należy zapamiętać żywymi.
Co czuły dzieci, które pozowały w towarzystwie zmarłego rodzeństwa?
Albo w objęciach zmarłej matki, bo i takie zdjęcia się zdarzały?
Czy miały traumę na całe życie, czy może z dziecięcą prostotą przyjmowały tę sytuację jako naturalną?
Dziś dzieci chroni się przed świadomością nieuchronności śmierci. Babcie i dziadkowie umierają w szpitalach, na pogrzeb dzieci się nie zabiera. Kiedy umiera ukochane zwierzątko - natychmiast zastępuje się je następnym. Niektórzy rodzice ostrożnie pomijają też tak oczywiste kwestie jak to, że zabijamy zwierzęta i jemy ich mięso - bo przecież ich pociechy tak lubią małe kurczaki, świnki i krówki. Bo jak to ze sobą pogodzić?
Może najprościej jak się da? Bez straszenia i bez zbędnych ozdobników pod postacią turkoczących skrzydełkami aniołków, które zabrały babcię do nieba?
Laleczka a propos moich dywagacji to Kayla Duszek z serii Halloween Party z 2000 r. Śliczna, rumiana i na tyle żywa, na ile może być lalka. Na pewno nie sposób się jej przestraszyć:
To jak przyjmujemy śmierć zależy wyłącznie od naszego wychowania, rodzinnych tradycji. Czy możesz wyobrazić sobie 11 letniego chłopca, który stracił oboje rodziców w wypadku (on ocalał), który pyta ile kosztuje pogrzeb, bo w USA to bardzo dużo pieniędzy. Te dzieci były obyte ze śmiercią na co dzień, prawdopodobnie nie robiła ona na nich takiego wrażenia jak na nas. Ja osobiście popieram pogląd Twojej babci i staram się zapamiętać ludzi takimi, jacy byli za życia.
OdpowiedzUsuńA halloweenowa laleczka bardzo milusia, lubię opowieści i filmy o duchach. Jestem fanką Kacperka.
Dzieci mają, mogłoby się wydawać, makabryczne skojarzenia, ale tak naprawdę są po prostu na wskroś praktyczne. Pewnie ten chłopiec słyszał nie raz, że pogrzeb jest kosztowny i to było jego pierwsze skojarzenie. Nie widział w tym nic niestosownego. Po śmierci ojca zapytałam podobno, czy to oznacza, że nie będę miała młodszego braciszka. Nie wiem, skąd mi to przyszło do głowy, coś musiałam usłyszeć i powiązać fakty, nie pamiętam tego, byłam w wieku mojej córki.
Usuńdużo rozmawiam z córką - również na tematy ostateczne - rzeczywiście - dziecko przejmuje nie tyle wiedzę, ile emocje związane z faktami i opowieścią o nich - jeśli towarzyszą temu prawdziwe a nie bagatelizowane uczucia, których ani się wstydzić ani wypierać nie trzeba - łatwiej ogarnąć ten jakże niełatwy człowieczy los...
Usuńprzepiękny post, zmuszający do chwili zastanowienia....A laleczka tak zywa i radosna, że nawet jej "Boo" na ubranku wywołuje uśmiech zamiast strachu :)
OdpowiedzUsuńI tak właśnie być powinno :-)
UsuńTaaa, do czasu śmierci Mamy i ja unikałam pogrzebów, z wyjątkiem jedynego - mojej Prababci, który wstrząsnął mną na wiele miesięcy. Ale to stadko zmarłych bliskich śni mi się co noc ze wspomnianą Mamą na czele. I choć w większości to całkiem fajne sny, zapełniające pustkę dnia, i tak budzę się kilkanaście razy każdej nocy. I nie zawsze wiem, czy Ich obecność, czy brak tej obecności jest prawdą. Czas jątrzy rany...
OdpowiedzUsuńDo stracenia mam jeszcze Babcię, z opisu widzę, że podobną do Twojej (to wcale nie rzadkie przypadki, że w tamtych czasach kobiety wykraczały poza schemat - wszak to one m.in.: walczyły w powstaniu), oraz kotkę, która pewnie niebawem też zostanie mi odebrana.
Tak, lalki "żywe", lalki - duchy, lalki - żołnierze, wszystkie te plastikowo - gumowe stwory muszą w którymś momencie zastąpić nam przemijalnych ludzi i zwierzęta.
Twój duszek piękny. Pasowałby do mojego Tomka Szkieletora ;-)
Czas goi rany, czasem tylko trzeba mu odrobinę "pomóc". Czasem trzeba odpuścić, pochować zmarłych, dać sobie szansę. Banalne? Pewnie. Ale często, kiedy odpuszczamy, zaczyna się nasze prawdziwe życie.
UsuńPrzecież zmarli chcieliby, żebyśmy żyli dalej, nie zatracali się w tęsknocie.
A tych, którzy by nie chcieli - nie warto wspominać.
Sny z moją babcią przez wiele lat traktowałam jako prorocze, miały mnie przed czymś ostrzegać, coś uświadamiać. Niektórych nie rozszyfrowałam do dzisiaj.
Jako dziecko bałam się ciemności, duchów, upiorów, wilkołaków i nie wiem, czego tam jeszcze. Nawet w dorosłym życiu czułam się nieswojo, kiedy musiałam przejść przez ciemne pomieszczenie, bo konstrukcja mieszkania nie przewidywała włącznika światła w drodze do toalety. A sypiałam kiepsko i bez nocnych wycieczek do kibelka nie wyobrażałam sobie szansy na dalsze zaśnięcie.
Moja babcia mawiała, że nie trzeba bać się zmarłych, bo oni nie zakłócają naszego spokoju, robią to żywi.
Sens jej słów dotarł do mnie niedawno, kiedy okazało się, że ktoś wszedł do naszego mieszkania w nocy, kiedy spaliśmy, zginęła moja biżuteria i parę nieistotnych drobiazgów. R. wrócił z pracy późno i prawdopodobnie zapomniał zamknąć drzwi wejściowe.
Kiedy już minęło pierwsze oszołomienie związane ze stratą, sparaliżował mnie fakt, że w pokoju obok spały malutkie wówczas dzieci, a nocny gość mógł okazać się nie tylko niegroźnym złodziejem.
Odtąd zrozumiałam, że babcia miała rację i sypiam o wiele lepiej (tylko zanim położymy się spać, trzy razy sprawdzam, czy drzwi są zamknięte ;-)
Twojego Tomka widziałam i mam go na mojej wish-liście :-)
Historią, którą opisałaś, to groza, jak z filmu! Zresztą życie zawsze jest kanwą dla najlepszych scenariuszy. U mnie po osiedlu, biegał ostatnio jakiś wariat ze strzelbą (blisko las), a wcześniej, inny, z bronią białą (może w okopie znalazł?) ;-) Ja przeżyłam napad i dwa akty przemocy. Siedzę za podwójnymi drzwiami i czasem, gdy trauma wraca, nie otwieram ich nawet, kiedy jestem pewna, że to listonosz.
Usuń;-)
Do kibelka też wędruję po nocy i wtedy zawsze przystanek obowiązkowy – sprawdzić po raz kolejny, jak tam miewają się drzwi.
Nabycia Tomka życzę Ci gorąco. Ja mojego, jak niemal wszystkie lalki, zdybałam na Allegro. Nigdy więcej go nie widziałam.
PS. A z tym czasem i gojeniem ran = komunał. Ktoś mądrzejszy ode mnie, wyjął mi z serca myśl – kiedy rany są zbyt głębokie, nie mogą się zagoić. (zresztą ja jestem realistką i wcale tego nie oczekuję, tylko jęczę jeśli zbyt mocno boli) Chyba, że coś zatka dziury. U mnie nic takiego nie nastąpiło, lecz muszę jakoś trwać z poczuciem, że „prawdziwe życie” już było. Nikt nie przeżywa go 2x ;-) Nie mogę oczekiwać takich przywilejów… Czyżby zdrowy rozsądek? ;-)
jeśli rany są zbyt głębokie - zostają blizny - owszem, można z nimi żyć - ale nie da się ich nie zauważyć - to, co przeżywamy - jest częścią nas i potrzebujemy świadomie wszystko odczuwać, bez wypierania, erzaców czy nieprzystających do życia teorii...
Usuńobecność nieproszonych obcych w domu a zwłaszcza podczas snu - to moja jedna z pierwszych fobia - zaraz po bezsensownym a beznamiętnym krzywdzeniu dziecka...
Bardzo piękny post, skłania do refleksji..przeczytałam ten wpis na blogu Sinestro i też zrobił na mnie piorunujące wrażenie... w dzisiejszych czasach śmierć to jednak trochę temat tabu, a kiedyś ludzie stykali się z nią na co dzień.. nawet takie małe dzieci..
OdpowiedzUsuńLaleczka piękna, od razu przywodzi mi na myśl bajkowego Kacperka, duszka, który pokazał, że i strachy mogą być dobre i pomocne :) on też miał taki sympatyczny wyraz twarzy, całkiem jak Twoja lalunia :-)
Kacperka znam słabo, moje dzieci uszczęśliwiam Scooby Doo - bajką, która skutecznie odczarowuje duchy i upiory. Jedna z moich prababć miała szóstkę rodzeństwa, dorosłości doczekała ona i jej trzy siostry. Dziś nie potrafię sobie wyobrazić rodziny, która straciłaby troje dzieci - jak z tym można żyć?
Usuń