czwartek, 2 października 2014

Jenny Raincoat 1996 i Hiszpanka

Pierwsza laleczka o imieniu Jenny weszła na rynek w 1996 i zaopatrzona była w bardzo stosowny na tę porę roku płaszcz przeciwdeszczowy i kapelusik. Miała też kaczuszkę do puszczania... chyba w kałuży?
Oto ona:


I zdjęcie z ebaya:


Bohaterką tego posta będzie jej bliźniacza siostra.
Czy zdarzyło się Wam kupić lalkę w stanie, hm, bardzo kiepskim  i to na dodatek lalkę, którą już macie, tylko dlatego, że "przecież nikt inny nie kupi, a trzeba uratować, bo skończy w śmietniku"?
Otóż ja kupiłam sobie drugą Jenny. Z zamiarem, że doprowadzę jej włosy do ładu. Niestety się nie udało.
Oprócz włosów w stanie tragicznym, Jenny ma plamę na policzku, właściwie to pozostałości plamy, które ktoś usiłował zeskrobać papierem ściernym... No, to kupiłam sobie "wypasioną lalkę", nie ma co...
Trzeba było jednak dać pannie nowe życie. Policzek po natarciu oliwką wygląda trochę lepiej. Nieszczęsne pozostałości grzywki zaczesałam do góry, ale nie zmieniło to faktu, że włosy Jenny są jej piętą achillesową i nie trzeba ich ujawniać.
Dlatego właśnie Jenny została zatem przerobiona na Hiszpankę w tradycyjnym stroju i z welonem.
Czytałam ostatnio na paru blogach dyskusje o tym, że dzieci w dzisiejszych czasach nie szanują zabawek. Myślę, że to nie problem z dziećmi. Ale z rodzicami. Patrzę na moją niespełna 2 i pół roczną córkę i cudów nie ma. Będzie pakować do buzi i już. Nie sposób upilnować. Są i starsze dzieci z manią gryzienia, np. kiedy się zdenerwują. Kiedyś dziewczynki dostawały lalki  Barbie w szkole podstawowej, dziś normą jest przedszkole, albo i wcześniej. Barbie przestała być luksusem. Nikt dziś nie daje lalki dziewczynce z wyraźną wskazówką: "tylko nie zniszcz, bo była bardzo droga i nowej Ci nie kupię".
A przecież pojęcie "nie zniszcz" dla dziecka ma inny wymiar niż dla osoby dorosłej.
Byłam dzieckiem z tzw. inicjatywą. Fakt, że moją matkę niewiele obchodziło co robię w swoim pokoju, o ile tylko było cicho, sprawy nie ułatwiał. Byłam szczęśliwą posiadaczką sporej ilość zabawek, ojczym pracował za granicą, więc Pewex był sklepem jak każdy inny. Miałam parę Fleur i żadnego do nich faceta. Postanowiłam zatem przerobić jedną na chłopca, a mianowicie obciąć jej włosy. Najłatwiej było po prostu ciachnąć kucyk. A że kucyk nieszczęsna lalka miała dość wysoko, moim oczom ukazała się lalkowa łysina. Oczywiście, było mi szalenie przykro, próbowałam jakoś łysinę zakryć, przyklejając włosy do głowy... było jeszcze gorzej.
Parę lat później moją ofiarą padła śliczna Barbie, której chciałam zmienić makijaż na bardziej subtelny. Ale wcześniej trzeba było jakoś usunąć stary... najlepiej za pomocą żyletki. Nie, nie obcięłam sobie palca, a szkoda, bo może odechciałoby mi się mieć "inicjatywę" na dłuższy czas. Nie, ręka mi się omsknęła i ucięłam biednej Barbie czubek nosa...
Były też inne zabawki - śliczny, miękki baby born, wygrywający pozytywkę po wyciągnięciu sznureczka z pupy. No, kto widział, żeby niemowlak miał sznurek z kółeczkiem tam gdzie powinna być pielucha... obcięłam. A potem rozprułam lalkę, żeby go z powrotem wydobyć, bo zatęskniłam za pozytywką. Oczywiście, spustoszenia, którego dokonałam, nie dało się naprawić.
Przemalowałam też większość moich klocków lego na czarno. Zapragnęłam wybudować... grobowiec, czarny, marmurowy.  
We wszystkich tych przypadkach nie chciałam przecież zniszczyć, chciałam poprawić, ulepszyć... i było mi bardzo przykro, że nie wyszło. Może gdybym skonsultowała swój pomysł z kimś dorosłym i usłyszała, że tak nie można, że zniszczę lalkę może skłoniłoby mnie to do refleksji. A może uznałabym, że dorosły zrzędzi i zrobiła po swojemu?
Oczywiście, są dzieci, które niszczą dla samego niszczenia, np. tak długo uderzają lalką o obramowanie piaskownicy aż głowa odpadnie. Podobno niektórzy psychologowie zalecają rodzicom, aby uczyli agresywne pociechy odreagowywania negatywnych uczuć właśnie na misiu lub lalce. Żeby dziecko nie biło mamy. Jak dla mnie teoria bardzo kontrowersyjna. Ale to już inna bajka...
Wszystkich innych dzieci nie potępiam.
W końcu lalki są do zabawy. A dzieci mają różne temperamenty i różnie postrzegają pojęcie "dobrej zabawy"
Można zaryzykować teorię, że to my, dorośli używamy lalek niezgodnie z przeznaczeniem.
Tyle w ramach rachunku sumienia. Teraz moja Jenny Hiszpanka:


12 komentarzy:

  1. Brawo! Gdybym nie przeczytała tej historii, wzięłabym Jenny za Hiszpankę prosto z pudełka.
    Fajnie, że dałaś jej szansę. Ja ostatnio znalazłam laleczkę tak pogryzioną, że aż wierzyć mi się nie chciało, że jest to możliwe do wykonania. Nogi przypominały wiosła. Za to główka była jak z pudełka, wzięłam więc samą główkę, z myślą, że może mi się trafi dobre ciałko ze zniszczonym łebkiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za "Hiszpankę prosto z pudełka" :-) Wiosła... smutne to bardzo... chyba lalka służyła małej dziewczynce za gryzak. Szkoda, że rodzice nie dają małym dzieciom bardziej dostosowanych do wieku zabawek.

      Usuń
  2. No proszę, jednak lala dostała drugie życie i prezentuje się całkiem ładnie. trochę szkoda, że włosy są w kiepskim stanie, jednak welon fajnie to ukrył. Jeśli sama wydziergałaś ubranko, to chylę czoła, jest śliczne :)
    Oryginalna wersja laleczki tez mi się podoba, jest taka optymistycznie kolorowa :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Twoja maleńka Hiszpanka to cudna panienka i ślicznie ją ubrałaś! Zastanawiam się nad jednym, co napisalaś: "że to my, dorośli używamy lalek niezgodnie z przeznaczeniem". Hmm, może to i prawda, ale że jestem dorosła, to zdołałam sobie wytlumaczyć, że lalka jest po to, aby nam poprawić nastrój. I tego się trzymam :-)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zdanie było trochę prowokacją, mam jednak nadzieję, że nikt się nie obraził :-)

      Usuń
  4. Śliczniutka, dobrze,że dałaś jej drugą szansę :)
    O takie obgryzione lalki dość często znajduję w SH i czasem się zastanawiam jakie ostre można mieć kły?
    Choć ostatnio z okiem autobusu widziałam psiaka targającego w zębach Barbie. To prawda, że generalnie Barbie nie jest już luksusem, ale myślę.że dla niektórych dziewczynek jest nim dalej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I pewnie te dziewczynki nigdy by Barbie nie pogryzły, ani nie pomalowały. Smutne to, że wciąż, w środku Europy i w dwudziestym pierwszym wieku są dzieci, które żyją w ubóstwie... A podarować psu lalkę jako gryzaka to już lekka przesada.

      Usuń
  5. Hiszpanka wyszła rewelacyjnie! Naprawdę świetnie Ci się to udało :)

    OdpowiedzUsuń
  6. zaintrygowało mnie to srebrne ozdobienie - finezyjna
    miast kapelutka stylowa rekompesata za doznaną
    niedolę - spowiedź tak nieoczekiwana, czasem pewnie
    jednak potrzebna... a tracą tylko obrażalscy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, potrzebna, może moje dzisiejsze zbieractwo to właśnie próba zrekompensowania lalkowemu światu tamtych wyrządzonych krzywd. Srebrne zdobienie było kiedyś broszką (chyba) i należało do mojej babci. Nie tylko lalka dostała nowe życie :-)

      Usuń
  7. He, He. Grobowiec… ;-) To między innymi ja się tak wkurzyłam na dzieci pożerające lalki i dalej upieram się, że czym innym jest kreatywna zabawa, a czymś innym pogryzienie kończyn dla samego gryzienia, bo wątpię by każde dziecko bawiło się w tygrysa.
    Rosłam jak dzikie zioła, we wczesnym dzieciństwie przechodziłam z rąk do rąk, nikt nie miał czasu walić mi tyrad: „nie niszcz”. A jednak nigdy nie zepsułam żadnej rzeczy celowo. I o tej celowości właśnie mówię. Że zaczyna się od lalek, a później idzie dalej – smarowanie wulgaryzmów po elewacjach, cięcie siedzeń w autobusach, brak reakcji na niszczenie zieleni, brak szacunku do innych ludzi. Ja widzę taką analogię, taką konsekwencję.
    Miałam w sobie empatię, istotnie, ktoś mnie w pośpiechu tego nauczył. I zawsze drzemała na dnie duszy obawa, że „zabawce będzie przykro, jak jej zrobię krzywdę”.
    Wracając do Jenny – zrobiłaś z niej fantastyczną Hiszpankę! To zresztą moja pierwsza Jenny, Marika, kupiona wtedy za kieszonkowe ;-) Była jak objawienie po pulchnych bobaskach.

    OdpowiedzUsuń

Walking Cat