Pierwszy dzień wiosny. Dzień wagarowicza. W weekend rzuciłam się na lalki jak głodny na pełną lodówkę i od razu obrobiłam trzy księżniczki. Zmyłam makijaż, przelałam wrzątkiem te dziwne, usztywnione koczki. Nawet wypuściłam do ogródka.
Długo mnie nie było, zaległości blogowe postaram się nadrobić. Powód, niestety, nie nowy i powracający - rajd po lekarzach i szukanie nazwy dla nietypowych problemów moich synów. Czekanie na wyniki. Stan też nie nowy, a jednak za każdym razem w podobny sposób męczący i stresujący. Szukanie znów bezskuteczne i praktycznie niczego w naszym życiu nie zmieniające. Do następnego razu. Czasem jest lepiej, czasem gorzej. Trzeba żyć.
Zaangażowałam się też w dość dziwny i czasochłonny projekt - spisuję historię mojej rodziny. Trochę zbeletryzowaną, bo pewne luki trzeba wypełnić, ze strzępów wspomnień, które zostały mi w głowie z opowieści babci, setek zdjęć, co do których nie mam nawet pewności, kto się na nich znajduje.
Trzeba też pamiętać o lalkach.
Stan przed (biedulki przeleżały sporo czasu w szufladzie, ale jakoś zupełnie nie miałam do nich serca). Cóż, piękne nie były. Krzykliwe makijaże i wytrzeszcz oczu. Błyszczące, przeładowane sukienki.
Stan po (przy okazji zmywania cieni jedna z księżniczek została pozbawiona rzęs - trzeba to będzie jakoś uzupełnić)
Stan pudełkowy (zdjęcia z sieci):
Kelly i Kelly AA Island Princess Swing & Swirl Tika 2007:
Kelly Sleeping Beaty z serii Princesses with Pets 2007:
(Kota miała fajnego, zginął w pomroce dziejów)
Księżniczki przebrane w cieplejsze ubranka zyskały całkiem normalny wygląd (w weekend u nas temperatury wciąż były raczej zimowe)
Wytrzeszcz oczywiście pozostał (dochodzę do wniosku, że to wina zbyt dużych plamek bieli na źrenicach - można byłoby z tym powalczyć, ale trochę się boję, że zrobię nieodwracalnie gorzej)